poniedziałek, 7 maja 2012

Prof. Andrzej Zybertowicz: Wspólnota broni się, tworząc własne instytucje




Wspólnota broni się, tworząc własne instytucje – Rozmowa z prof. Andrzejem Zybertowiczem
Źródło: Polonia Christiana, PCh24.pl


PCh24.pl: Marsz Niepodległości, masowe protesty przeciwko ustawie ACTA czy podniesieniu wieku emerytalnego, przeciwko dyskryminacji telewizji Trwam, „Dzień gniewu”, wreszcie coraz liczniejszy ruch marszów w obronie życia… Coraz chętniej wychodzimy na ulicę bo zupełnie już zwątpiliśmy w instytucję państwa, w polityków, czy może dlatego, że uwierzyliśmy w jakąś szczególną skuteczność tej formy nacisku na władzę? A może to wyraz bezradności wobec zupełnego ignorowania przez nią opinii Polaków?

A.Z.: Pierwszym impulsem dużego zbiorowego wyjścia na ulice były dni po śmierci Jana Pawła II. Potem nastąpiła długa przerwa, aż do katastrofy smoleńskiej, gdy ludzie sami, spontanicznie wyszli na ulice. Od pierwszej rocznicy 10 kwietnia tego rodzaju inicjatywy były już organizowane.

Jako badacz przestrzegam przed interpretowaniem zjawiska, którego skali nie znamy. Faktycznie, w porównaniu z innymi latami manifestacji, marszów jest sporo, ale nie wiem, czy ktokolwiek policzył biorących udział we wszystkich tych wystąpieniach, na przykład uwzględniając tylko obecny rok. Poczynając od ACTA, poprzez marsze w obronie telewizji Trwam, inicjatywy inspirowane przez PiS… Nie wiem, czy nie okazałoby się, że łączna liczba uczestników tych przedsięwzięć nie przekracza ćwierci miliona, że w niektórych spośród tych wydarzeń uczestniczyły te same osoby. Uważam, że dalej mamy do czynienia z dosyć niskim poziomem społecznej mobilizacji.

Proszę też zwrócić uwagę, jak na te marsze reagują media. Otóż, tak samo jak na aktywność ludzi, którzy chcieli spotykać się z Janem Pawłem II w czasach komunizmu. Telewizje pokazują obrazy, które miniaturyzują skalę, a każdy człowiek podlega mechanizmom efektu stadnego. Gdy widzi, że wiele osób coś robi, jest skłonny uznać to za naturalne i właściwe, a niekiedy się dołączyć. Mój kolega przeprowadził analizę przekazu telewizyjnego, dotyczącego dwóch wydarzeń. Manifestacja jednego z ruchów genderowych była relacjonowana w materiale informacyjnym przez 12 minut, a warszawski marsz w obronie telewizji Trwam przez niecałe 4 minuty. Pierwsza z wymienionych manifestacji zgromadziła 1,5 tysiąca osób, zaś druga – kilkadziesiąt tysięcy! Taka forma przekazu jest świadoma. Czym przez dłuższy czas pokazujemy manifestujących ludzi, tym większy jest efekt oddziaływania, jakie wywołujemy.

Nie możemy dać się zwieść. Z jednej strony nie możemy uwierzyć, że jest nas tak mało, ale z drugiej strony – z samego faktu, że tych marszów jest sporo nie należy wyciągać wniosku, iż oto już nastąpiło jakieś szczególne społeczne poruszenie. Mam wrażenie, że przebudzenia społecznego o tej skali, by można mówić o efekcie kuli śniegowej, wciąż w Polsce nie ma.

Czy zatem te demonstracje mogą być skuteczne?

- Zależy dla kogo. Nie wiem, na ile jest prawdziwy, a na ile zafałszowany system gromadzenia na użytek władzy, na użytek Donalda Tuska informacji o demonstracjach. Policja zabezpieczająca marsze jest zobowiązana liczyć manifestujących. Jeśli władza otrzymuje rzeczywisty obraz tego, ilu było uczestników danego protestu, to jest to dla niej komunikat. Jeśli dysponuje statystyką, ile osób w zeszłym, a ile tym roku demonstrowało przeciwko rządowi, a ma plany dotyczące podwyżek cen gazu czy prądu, to może przewidywać kolejne kroki. Możemy jednak powiedzieć, że niezależnie od tego, jak zachowają się media, gdy w którymś momencie w Warszawie wyruszy demonstracja wielusettysięczna, to już dla samych uczestników jej efekt będzie bardzo ważny.

Profesor Janusz Czapiński, komentując dla „Gazety Wyborczej” kwietniowy marsz w obronie katolickich mediów powiedział, że jego uczestnicy bez wątpienia mieli poczucie siły. Zacytuję:
niewątpliwie zostali pokrzepieni. Każda sytuacja, w której możemy policzyć ludzi do nas podobnych krzepi. To mocne wsparcie społeczne. Zapewne uczestnicy marszu mogą się czuć podbudowani, ale – dodaje – ta tabletka nie uśmierza bólu na długo.

Teraz jest pytanie, czy ów marsz nie wyczerpał już tego potencjału. Czy środowiska niepodległościowe mają większy potencjał mobilizacyjny? Bo co jest pozytywne w tym zjawisku? Otóż, wiele z tych marszów było szkołą organizacyjną. Instalowano nagłośnienie, system informacji. Marsze odbywały się w sposób uporządkowany, nie dochodziło do prowokacji, ludzie potrafili się zorganizować, żeby przyjechać do Warszawy, czy do innych miast. Manifestacje, w których ludzie potrafią pokojowo demonstrować, budują poczucie godności wspólnotowej, jest to bardzo ważne. W trakcie takich wydarzeń wyrastają lokalni liderzy, a to samo w sobie ma korzystny wpływ na społeczeństwo obywatelskie. Mnie fascynuje kwestia, czy owa intuicja prof. Czapińskiego, że rezerwuar mobilizacji, wsparcia środowisk radiomaryjnych jest już na wyczerpaniu jest słuszna, czy też przeciwnie – dopiero nabierają one rozpędu. W tej chwili nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie.

Czy „marszowe ożywienie” może przerodzić się w coś trwalszego, czyli w silniejsze i efektywniejsze formy oddziaływania na rzeczywistość?


- Na dłuższą metę wspólnota broni się poprzez tworzenie własnych instytucji – sprawnych, nowoczesnych. Jeśli pewna grupa osób pod wpływem takich marszów dojdzie do wniosku, że trzeba w swoich miastach tworzyć nowe formy inicjatyw obywatelskich, a te formy – jako swego rodzaju wysepki „archipelagu polskości” – będą potrafiły się łączyć, konsolidować, to tak! Jeśli będziemy potrafili zrobić coś więcej niż założyć kolejny portal, kolejny klubik dyskusyjny, kolejne pisemko o miniaturowym oddziaływaniu, a zaczniemy konsolidować to w szersze projekty, może się okazać, że te marsze będą szkołą działalności obywatelskiej. Ale ważna jest tu istota owej metafory szkoły: zaczynamy od małego, a następnie przechodzimy do czegoś większego.

Na marszach, oprócz pozytywów, miały jednak też miejsce fakty negatywne. Na przykład, pojawiały się transparenty czy hasła agresywne i prymitywne. Otóż, przeciwnikom tej wizji Polski, która leży na sercu uczestnikom marszów zależy, żeby zepchnąć, cały, nazwijmy to obóz patriotyczny do pewnego getta kulturowego. Jestem zwolennikiem haseł pomysłowych, czasem i złośliwych wobec władzy, ale ułożonych z satyryczną lekkością, a nie prymitywnego „walenia po oczach”. Otóż, jeśli będziemy potrafili iść w stronę mobilizacji – krytycznej, nawet zjadliwej, ale nie prymitywnej – to będziemy w stanie zjednywać sobie młode pokolenie. Jeśli zaś nie będziemy kontrolowali swoich, nawet uzasadnionych impulsów niechęci wobec rządzących, może się okazać, że wpadniemy w pułapkę zdolności do komunikowania się jedynie z przekonanymi.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał: RoM

1 komentarz:

  1. A swoją droga...
    w mendiach kilka roznegliżowanych tyłów na "paradzie równości" zajmuje wiecej czasu i miejsca niż masowe manifestacje w obronie tv trwam...
    kocham mendia.

    OdpowiedzUsuń