czwartek, 8 maja 2008

Współczesne źródła poczucia absolutnej bezkarności władzy państwowej w tzw. państwie prawa (1)

.
Noam Chomsky, Suwerenność a Ład Światowy, wykład na Kansas State University Manhattan, Kansas 20 września 1999. (tłum. własne - J.R.)

Temat dzisiejszy, "Suwerenność a porządek światowy", został wybrany ponad rok temu, lub jeszcze wcześniej, ale decyzja o takim a nie innym wyborze była jeszcze wcześniejsza. "Suwerenność" i "porządek światowy" były w 1999 roku popularnymi słowami kluczowymi, dającymi wiele do myślenia.

Podejście do zagadnienia suwerenności przechodziło [u nas] dwie fazy. Pierwsza faza miała miejsce w pierwszej połowie roku w kontekście bombardowania Jugosławii przez USA i NATO, druga faza natomiast wystąpiła w ostatnich tygodniach - w związku z nową falą zbrodni w Timorze Wschodnim.

Podczas pierwszej fazy zaznaczył się "skrajny entuzjazm", że oto wchodzimy w nową erę historii ludzkości, w której "państwa oświecone" będą używały siły, jeśli uznają, że jest to sprawiedliwe, nie bacząc na przestarzałe idee suwerenności i prawa międzynarodowego. Koniec ze starymi, restrykcyjnymi zasadami. "Państwa oświecone" będą działać według swoich tradycyjnych zasad z "misją obrony praw człowieka" na czele. Ogłosiła to Sekretarz Stanu, [Madeleine] Albright, a New York Times starannie o tym poinformował.

Według ludzi w rodzaju Madeleine Albright owa misja odnosi się tylko do pewnej części świata, dokładniej - do "państw bandyckich". Dzisiejsza Kuba. Albo Nikaragua, zanim powróciła do wolnego świata. Albo Irak od 1990 roku, kiedy Saddam Hussein przestał być posłuszny rozkazom i Irak stał się "państwem bandyckim". Ale oczywiście nie był takim państwem przed 1990 rokiem, kiedy był faworyzowanym przyjacielem i aliantem, który otrzymywał pomoc na ogromną skalę wówczas właśnie, kiedy trudnił się gazowaniem Kurdów, torturowaniem przeciwników politycznych i w rzeczywistości popełnianiem najgorszych zbrodni w całej swojej strasznej karierze. Za co zresztą został nagrodzony zwiększonym dopływem pomocy militarnej oraz innego rodzaju wsparcia ze strony "państw oświeconych".

Tak było w pierwszej połowie roku. Byliśmy wtedy raczeni pełnymi ekstazy wypowiedziami czołowych moralistów i osobistości politycznych, naukowców itp. na temat tej nowej doniosłej epoki, w którą właśnie wstępujemy pod wodzą "państw oświeconych", nie obciążonych już dłużej przestarzałymi koncepcjami suwerenności i prawa międzynarodowego.

Druga faza obejmuje kilka ostatnich tygodni. Ton zmienił się radykalnie w chwili, gdy uwaga świata zwróciła się w stronę Timoru Wschodniego, gdzie nastąpiła eskalacja terroru, przemocy i masakr, dokonywanych tam od 25 lat. Tak naprawdę jest to największa rzeź, w stosunku do ilości mieszkańców, od czasów Holocaustu.

I nagle okazuje się, że w tym wypadku suwerenność Indonezji zasługuje na delikatny i wyjątkowy szacunek, nawet jeśli to nie jest wcale suwerenność. Ponieważ, rzecz jasna, Indonezja nie ma żadnego tytułu do suwerenności w Timorze Wschodnim, poza prawami, które zostały nabyte dzięki pomocy dostarczanej jej agresywnym apetytom przez wielkie mocarstwa, w szczególności przez państwa oświecone, a zwłaszcza przez lidera państw oświeconych - Stany Zjednoczone.

A więc w tym wypadku musimy niezwykle wziąć pod uwagę suwerenność państwa i okazuje się nagle, że prawa człowieka nie mają tu znaczenia. Musimy zapomnieć o naszej doniosłej misji, zapowiedzianej podczas fazy pierwszej. Najpierw musimy poprosić państwo-agresora o pozwolenie, zanim wykonamy jakikolwiek ruch, na przykład odcięcie pomocy militarnej, ponieważ mogłoby to być uznane za zamach na suwerenność tego państwa-agresora, więc nie wolno nam nawet myśleć o czymś takim.

Zatem nagle obraz staje staje się swoim przeciwieństwem. Od totalnego zlekceważenia i pogardy dla suwerenności, jak w przypadku Serbii, która jakimś przypadkiem jest jedynym zakątkiem Europy, który opiera się planom Stanów Zjednoczonych w tym regionie, przechodzimy do pochwały [Indonezji], państwa "klienckiego" [USA], jednego z głównych masowych morderców naszych czasów. W tym wypadku troska o suwerenność jest podniesiona do takiej rangi, że musimy jej starannie przestrzegać, nawet jeśli suwerenność w ogóle nie wchodzi w grę.

Otóż jest to interesująca przemiana i skłania do postawienia pytania: co takiego się stało? Na czym polega różnica?

Otóż jedna z różnic, jaka przychodzi na myśl to ta właśnie wspomniana. Z jednej strony państwo, którego suwerenność się nie liczy przypadkowo okazuje się być państwem wrogim. Z drugiej strony mamy do czynienia z państwem klienckim [wobec państwa oświeconego]. To skłania do pewnej hipotezy, ale odłóżmy ją na moment na bok i postawmy inne pytania.

Pierwsze pytanie brzmi - wspomniałem już, że pierwsza część roku była czasem niezwykłego entuzjazmu wobec nadchodzącej nowej ery. Jaka była postawa państw nie należących do grona "oświeconych"? Przy okazji - które to są te państwa oświecone i w jaki sposób uzyskują one rangę państwa oświeconego? Jakie są warunki nabycia członkostwa w tym klubie?

Otóż warunki członkostwa okazują się być bardzo łatwe do spełnienia. Członkostwo w owym klubie nabywa się przez definicję. Państwo staje się oświecone bynajmniej nie ze względu na rejestr jego osiągnięć. W rzeczywistości ów rejestr osiągnięć uznawany jest za nie mający znaczenia i jeśli ktokolwiek brałby go pod uwagę, nie znalazłby w nim podstaw do zakwalifikowania. Państwem oświeconym zostaje się po prostu z definicji. Takim państwem oświeconym z definicji są Stany Zjednoczone. Za takim państwo uznawany jest również ich pies bojowy, Wielka Brytania, o ile wykonuje rozkazy [USA]. I wszystkie inne państwa, które wpisują się na listę uczestników krucjaty, są określane jako oświecone. Każdy inny jest państwem bandyckim. Zatem rozróżnienie pomiędzy państwem oświeconym a bandyckim jest bardzo łatwe.

Jaki jest stosunek państw "nieoświeconych" do tej szczególnej nowej ery w historii ludzkości? Otóż poza państwami samo-określającymi się jako oświecone wobec pogardy dla suwerenności i prawa międzynarodowego panuje poczucie zagrożenia i desperacja.

Zatem jeśli pojedziemy na przykład do Indii, Tajlandii czy Ameryki Łacińskiej, reakcja jest dość jednolita: lęk. Opinia pozostałej części świata zostały dobrze wyrażone przez arcybiskupa San Paolo, który po Wojnie w Zatoce zapytał: "kogo zamierzają zaatakować następnie i pod jakim pretekstem?" Swojego czasu przez świat przetoczyła się dyskusja na temat potrzeby budowy systemu odstraszania: broni nuklearnej, czy innego instrumentu odstraszania, aby bronić się przed oświeconymi państwami, które teraz czują się całkowicie swobodnie w działaniach według własnej woli.

Tak naprawdę, jeśli spojrzymy na cały świat generalnie, to myślę, że dokładny opis byłby taki, że im większą zdolność użycia przemocy według własnego uznania ma państwo, tym większa jest jego pogarda dla suwerenności, to znaczy - dla suwerenności innych. Stany Zjednoczone na ogół posiadają o wiele większą zdolność zastosowania przemocy niż jakikolwiek przeciwnik i tu zachwyt z tego powodu był maksymalny. W miarę jak potęga wojskowa jest mniejsza, zwiększa się tym samym możliwość stania się ofiarą przemocy.

W rzeczywistości podział ten byłby bardzo zbliżony do tego, co ostatnimi czasy nazywa się podziałem na Północ i Południe. To jest eufemizm dla rozróżnienia pomiędzy starymi imperiami kolonialnymi, a ich koloniami. W dawnych koloniach mieliśmy do czynienia z szokiem, strachem i osłupieniem. W państwach imperialnych, szczególnie w najpotężniejszych z nich - niezwykły zachwyt z powodu zaniku jakichkolwiek barier dla stosowania przemocy, jakie stanowiły dawne poglądy w zakresie prawa międzynarodowego oraz suwerenności.

To jest dość ogólny wniosek. Myślę, że uznacie je państwo za prawidłowy, jeśli weźmiecie pod uwagę komentarze pojawiające się na całym świecie tu i ówdzie. I znowu, podsuwa to pewne hipotezy na temat tego, co się aktualnie dzieje.

Z drugiej strony jednak nasza własna [amerykańska] suwerenność oraz suwerenność naszych państw klienckich ma być strzeżona jak bezcenny skarb. W naszym własnym przypadku punkt widzenia jest oczywisty - taki, który w istocie jest dość trudny do zignorowania. Akurat niedawno, na przykład, Stany Zjednoczone odmówiły swej akceptacji dla ustanowienia międzynarodowego trybunału karnego, który sądziłby zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości. Powód był dość prosty: jeśli [my, Amerykanie] zaakceptujemy istnienie takiego sądu, rezygnujemy z naszej suwerenności. I oczywiście my nie możemy tego uczynić, ponieważ nasza suwerenność jest dla nas nienaruszalną świętością.

Jednak wymaga to kilku dalszych określeń, ponieważ stosunek do suwerenności u lidera oświeconych państw, Stanów Zjednoczonych, samozwańczego lidera państw oświeconych, to znaczy jego postawa wobec suwerenności, była o wiele bardziej zróżnicowana, niż to właśnie zasugerowałem. To prawda, że jeśli chodzi o innych, suwerenność może być pogardliwie unieważniona. Innymi słowy - możemy używać siły w sposób dowolny, o ile uznajemy to za słuszne, ponieważ określamy samych siebie jako oświeconych.

Byłoby zuchwałością skomentować ten fakt w mediach amerykańskich, ale, co się rzadko zauważa, jest to w USA podejście dość typowe. USA mają fatalne wyniki, jeśli chodzi o podpisywanie i ratyfikowanie międzynarodowych konwencji praw człowieka - konwencji mających wcielać w życie założenia Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka. I tak, na przykład, w przypadku Konwencji Praw Dziecka - została ona ratyfikowana prawie przez każde państwo w świecie, oprócz dwóch - USA i Somalii. Somalia nie ratyfikowała jej, ponieważ nie posiada rządu.

Jest to [w przypadku USA] dość typowe. W rzeczywistości jest jednak jeszcze gorzej. W ścisłym sensie USA nie ratyfikowały dotąd żadnego porozumienia. Przyczyna tego jest taka, że te, które są ratyfikowane, a nie jest ich wiele, posiadają klauzulę, która mówi: "nie stosuje się do Stanów Zjednoczonych". A więc konwencje, które zostały ratyfikowane, te nieliczne, zostały wówczas opatrzone zastrzeżeniem jako "nie mające zastosowania" [w odniesieniu do USA].

Na początku tego roku, w okresie euforii towarzyszącej nowemu oświeceniu mieliśmy do czynienia z interesującym przypadkiem. I znowu nie spotkał się on z wielkimi tytułami w mediach, ale jeśli tylko ktoś był dostatecznie dociekliwy, mógł go zauważyć. Otóż przed Trybunałem Międzynarodowym stanęła sprawa przeciwko USA i innym mocarstwom NATO, w oskarżonym o zbrodnie wojenne. A Trybunał tę sprawę oddalił ze względów formalnych. Nie dlatego, że pozew był niesłuszny, ale ze względów formalnych. Względy formalne polegały na tym, że USA zaprezentowało zwięzłą argumentację prawną, aby udowodnić, że oskarżenie nie może zostać wniesione. Sąd grzecznie tę argumentację przyjął. Na czym ona polegała?

Sprawa pojawiła się na podstawie Konwencji Przeciwko Ludobójstwu. Zasady Trybunału wymagają, aby obydwie strony akceptowały jurysdykcję międzynarodową. Ponieważ nawet jeśli Stany Zjednoczone podpisały Konwencję Przeciwko Ludobójstwu - z opóźnieniem, jak mi się wydaje, około 40 lat - podpisano ją z zastrzeżeniem mówiącym, iz: "nie stosuje się do Stanów Zjednoczonych bez zgody USA", która to zgoda oczywiście nie zostaje potem nigdy udzielona.

Z tego zatem powodu USA nie mogą zostać postawione przed Sądem pod takimi zarzutami, przy tym nie ma żadnego znaczenia, jakiej wagi są to zarzuty. I jest dostateczny argument, aby Sąd odrzucił pozew. Jak powiedziałem, jest to typowe. Suwerenność musi być bardzo starannie chroniona, jak wartościowy klejnot, jeżeli chodzi o naszą własną suwerenność. Tylko suwerenność różnych wrogów jest czymś bez znaczenia.

Rozciąga się to znacznie szerzej. USA praktycznie niszczy Organizację Narodów Zjednoczonych, odmawiając płacenia jej legalnie zatwierdzonych składek. Składki są wymagane przez traktat, ale USA ich nie płaci, ponieważ oznaczałoby to rezygnację z suwerenności. Dlaczego mielibyśmy pozwalać organizacjom, których funkcjonowania nie kontrolujemy, działać kosztem naszej własnej wolności? A zatem USA po prostu nie płaci składek.

W rzeczywistości do lat 90-tych gwałcenie przez Amerykę traktatów międzynarodowych przybrało tak ekstremalne rozmiary, że profesjonalne stowarzyszenie prawa międzynarodowego, Amerykańskie Towarzystwo Prawa Międzynarodowego, w niedawnej publikacji zamieściło artykuł zatytułowany "Biorąc traktaty poważnie", oskarżający rosnącą zuchwałość w odrzucaniu przez USA stosowania się do traktatowych zobowiązań.

Powody są zawsze te same - jest to sprzeczne z suwerennością USA, która musi być zachowana. To samo dotyczy Światowej Organizacji Handlu (World Trade Organisation - WTO) - przypadek tym bardziej interesujący, że USA są inicjatorem WTO. Ale posiada ona reguły, a USA w sposób jawny je łamie, jeśli tylko uzna to za słuszne.

Tak więc, na przykład, Unia Europejska wniosła w WTO skargę przeciwko USA za to, że łamią one reguły, stosując mordercze embargo przeciwko Kubie, co właśnie narusza zasady WTO, ponieważ stosuje pośrednie poza-terytorialne restrykcje przeciwko innym krajom. I oczywiście przejawia się to masowo w nieprzestrzeganiu międzynarodowego prawa humanitarnego z jego gwarancjami dotyczącymi żywności i, nawet skutecznie, lekarstw. USA odpowiedziały deklaracją wyjątkowości związanej z bezpieczeństwem narodowym. Przetrwanie USA zależy od doprowadzenia do tego, że kubańskie dzieci będą głodowały lub umierały w szpitalach z powodu braku lekarstw. Stąd nie możemy zaakceptować autorytetu WTO, naszego dzieła, w przypadku embarga nałożonego przez nas na Kubę.

(C.d.n)
dodajdo.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz