wtorek, 27 października 2009

Prof. B. Wolniewicz - Neokolonializm, czyli rabunkowa prywatyzacja polskiego majątku narodowego



Wypowiedź na spotkaniu w dniu 24 października 2009. (Red.)

Prof. Bogusław Wolniewicz:

(...) Naród to jest coś, czego jesteśmy częścią, a czego trwanie daleko wykracza poza horyzont naszego trwania. A solidarność z nim na tym polega, że jego losy, które wykraczają poza horyzont naszego życia, nie są nam obojętne. Że obchodzi nas, co się dziać będzie z naszym Narodem także wtedy, gdy nas już nie będzie.

Patrząc z takiego punktu widzenia na to, co się w Polsce dzieje, odczuwam silny niepokój. Nie to mnie niepokoi, że wchodząc do unii Europejskiej zrzekliśmy się części naszej suwerenności. Przeciwnie, uważam, że weszliśmy do Unii słusznie. Dwie wojny, nazywane światowymi, które wstrząsnęły Europą do fundamentów, uświadomiły ludziom, że stosunki między narodami Europy trzeba ustawić na jakiejś innej bazie - na bazie wspólnoty cywilizacyjnej. A więc szerszej, niż wspólnota narodowa.

Jako krok w tym kierunku Unia Europejska jest przedsięwzięciem politycznym uzasadnionym. Niepokój rodzi się wtedy, gdy widzimy, jak Unia zaczyna się przeradzać z przedsięwzięcia ekonomiczno-politycznego w ideologiczne. Jej kierownicze centra zostały opanowane przez lewacką międzynarodówkę, która próbuje narzucić narodom Unii swoją neokomunistyczną utopię i zniszczyć odrębność tych narodów. Niepokój przeradza sie w sprzeciw, gdy widzimy, że ten nowy komunizm, czyli jak się sam lubi nazywać - nowy humanizm, rzekomo znoszący różnice między narodami, okazuje się pod tym względem równie zakłamany, jak był tamten stary. Pod przykrywką znoszenia granic między narodami powstaje na naszych oczach nowy kolonializm: podporządkowanie narodów gospodarczo słabych narodom gospodarczo silnym i bezwzględna eksploatacja tych słabych przez te silne. W Europie zaś gospodarczo słabymi są te narody, które wyszły co dopiero spod jarzma starego komunizmu i nadal noszą piętno związanego z tym ekonomicznego zacofania.

Przykładem tego nowego kolonializmu, neokolonializmu, jest Polska. Zasadnicze w dzisiejszym świecie instrumenty władzy jak banki, czyli finanse, i media, czyli propaganda, zostały bodaj w 80 proc. przejęte przez obcych. W trakcie przejmowania jest w tej chwili energetyka - ten motor całego życia społecznego. Patrzę ze zgrozą, jak przerabiani jesteśmy na białych murzynów. I jak słaby opór ta niebywała operacja polityczna wśród nas, Polaków, budzi.

Wmawiano nam stale, że tak musi być. Głównym "wmawiaczem" był niejaki Geoffrey Sacks, typowy amerykański hochsztapler i zły duch Balcerowicza. Jego największy błąd, Balcerowicza, że temu Sacksowi uwierzył. Bo skąd taki Sacks, czy ktokolwiek inny, mógł wiedzieć, jak się gospodarczo wychodzi z komunizmu. Ta gigantyczna przemiana, jaką to wychodzenie z komunizmu stanowi, jest przecież w dziejach zjawiskiem zupełnie nowym, bez żadnego precedensu, na którym można się oprzeć - jak to się robi. Nikt nie wie, co tutaj musi być, a co nie musi. Idzie się po omacku, więc trzeba iść ostrożnie. Tymczasem rzucono się w te niepewne wody na oślep, głową w dół.

A przyświecał temu skokowi jeden wielki fetysz - fetysz prywatyzacji majątku narodowego. Uznano ją, tę prywatyzację, za dobro z dobro samoistne, za cel sam w sobie: im prywatniej, tym lepiej.

Skąd jednak wiadomo, że im prywatniej, tym lepiej? No, odpowiada się tutaj: bo w komunizmie wszystko było państwowe, i to działało źle. Owszem, źle działa, gdy wszystko jest państwowe, tośmy sie przekonali. Ale z tego wcale jeszcze nie wynika, że będzie działało dobrze, gdy nic nie będzie państwowe. We wszystkim trzeba miary, także w prywatyzacji. A tej miary zabrakło.

Prywatyzacja majątku narodowego przerodziła się u nas w jego rabunkową wyprzedaż obcym kolonizatorom - bez rachunku i pomyślunku, byle prędzej. I trwa zresztą do dziś. Jednakże - powtarzam - to nie nasza obecność w Unii czyni z nas białych murzynów, lecz neokolonizatorskie przejmowanie przez obcych naszego majątku narodowego z wszelkimi tego politycznymi konsekwencjami. Gdybyśmy byli poza Unią, dzisiaj, to nasza kolonialna zależność od nich byłaby tylko jeszcze bardziej jaskrawa i dotkliwa.

Przypatrzmy się tej prywatyzacji tak zwanej naszego majątku narodowego na paru konkretnych przykładach. Pierwszy wymowny przykład, to firma Wedel. Od niej się zaczęło. Ta na Pradze. Tę znaną i dochodową firmę sprzedano Pepsi-Coli jako - tak to się nazywało i do dziś się nazywa - strategicznemu inwestorowi. Tak się mówi według tak zwanej politpoprawności, czyli żargonu neokomunistycznego, na nowego kolonializatora. Nowy kolonizator dzisiaj się nazywa strategiczny inwestor. Roztaczano wtedy bajeczne miraże: Pepsi zrewolucjonizuje u Wedla produkcję, zwielokrotni załogę, wyprowadzi firmę na szerokie rynki światowe.

A co się okazało? Pepsi podeszła do Wedla czysto rabunkowo - po kolonizatorsku. Nic nie inwestując, drenowała ją bodaj przez dwa lata, dopóki jako ten tak zwany strategiczny inwestor, była zwolniona przez nasz urząd skarbowy od płacenia w Polsce podatku. Pogarszała przy tym jakość wyrobów, co każdy mógł się na własnym podniebieniu przekonać. A gdy się ta polska Bonanza skończyła, Pepsi niezwłocznie sprzedała Wedla komuś dalej, a nam powiedziała, good bye, żegnajcie.

Drugi przykład, o wiele grubszy od Wedla, stanowi cała nasz telefonia stacjonarna - te telefony, co mamy w domu. Wydzielona z Poczty Polskiej, obecnie, już jakiś czas temu, w przedsiębiorstwo państwowe Telekomunikacja Polska S.A. Kłamliwie tak nazywana prywatyzacja polskiej telefonii polegała na tym - uświadomcie to sobie Państwo dobrze, co teraz powiem - bo ta prywatyzacja tak zwana polegała na tym, że polskie przedsiębiorstwo państwowe sprzedano francuskiemu przedsiębiorstwu państwowemu - France Telecom. Pozostało więc dalej państwowym, jak było, a różnica jest taka, że właścicielem polskiej telefonii jest teraz nie Polska, tylko Francja. I że ogromne zyski z niej ciągnie teraz państwowy budżet nie polski, tylko francuski. Zupełnie jak w tej znanej bajce braci Grimmów o uszczęśliwionym Jasiu - "Hans im Glück" to się nazywa po niemiecku - szczęśliwy Jaś. Przeczytajcie sobie Państwo tę baję przy okazji - to jest bajka o nas!

Ta pseudoprywatyzacja odbyła się przy tym w dwóch godnych naszej uwagi krokach. Ich opis podaję tutaj za redaktorem Rafałem Ziemkiewiczem, cytuję go po prostu, bo nie zrobię tego lepiej, niż on. Kilka zdań cytatu. Ziemkiewicz pisał w zeszłym roku, w grudniu w Rzeczpospolitej: "Władza zadecydowała, że mniejszościowy pakiet akcji, czyli ta mniejsza część tych sprzedawanych akcji, musi trafić po znacznie zaniżonej cenie do inwestora krajowego". Żeby coś (jednak) w kraju zostało - mniej ale coś w kraju. "Inwestorem tym okazał się jednak pan Jan Kulczyk, skądinąd znany, który wszakże nie wyłożył ani grosza, bo dostał na ten cel kredyt z ministerstwa".

Żeby od państwa pan Kulczyk mógł wykupić znaczną część polskich telefonów, to polskie państwo dało mu kredyt. Za pożyczone od nas pieniądze on te telefony sobie wykupił.

Czy Państwo to rozumieją? I to poszło z Ministerstwa, podkreśla Ziemkiewicza tutaj: nie bank, ale Ministerstwo pożyczyło. A pan Kulczyk przetrzymał swoje akcje potem przez jakiś czas, po czym z wielkim przebiciem odsprzedał większościowemu udziałowcowi, czyli tej France Telecom, która w ten sposób stała się kompletnym właścicielem polskich telefonów. Tym sposobem pan Kulczyk zarobił kolejne miliony bez wysiłku i bez kosztów własnych. A wszystko odbyło się zgodnie ze specjalnie do tego celu stworzonym prawem. Sejm uchwalił takie prawo specjalnie, żeby tę polską telefonię można było w taki sposób sprzedać.

Złodziejstwo! Czy to się w głowie mieści?

Tak to nasi prywatyzatorzy uczynili z francuskiej firmy państwowej monopolistę polskiej telefonii. A owe dodatkowe miliony, które można było na tych akcjach zarobić, które mogły były przynajmniej przynajmniej zasilić nasz budżet państwowy, zasiliły prywatny budżet pana Jana Kulczyka. Czy to nie jak w bajce?

Następstem złej prywatyzacji jest też haniebna ugoda, jaką trzy tygodnie temu rząd polski, 1 października, zawarł z niejasną firmą zagraniczną o nazwie Eureco w sprawie sprzedaży akcji PZU - Powszechnego Zakładu Ubezpieczeń. Owa ugoda dotyczy, w cudzysłowie, roszczeń własnościowych tego Eureco do ogromnego przedsiębiorstwa państwowego, jakim jest zakład Ubezpieczeniowy PZU, największy nie tylko w Polsce, ale także w całym tym regionie Europy i wysoce dochodowy. Ta tzw. ugoda to była kapitulacja Polski przed tym Eureco. Rząd polski - jak ja to czytam. to mi się wprost wierzyć nie chce w to, co ja tam czytam - rząd polski zobowiązał się teraz wypłacić temu Eureco 9 mld złotych dosłownie za nic. Dla świętego spokoju. Jak Państwo podzielą 9 mld zł. przez 38 mln mieszkańców Polski, to wypadnie na głowę 220 zł. Tak jak tu jesteśmy razem - każdy z nas po 220 zł. się składa, żeby zaspokoić ugodę, którą zawarł rząd polski z tą firmą Eureco. Rząd polski i jego medialni naganiacze przedstawiają tę haniebną ugodę z holenderskim kolonizatorem z gruntu kłamliwie jako nasz negocjacyjny sukces.

Tak na przykład minister skarbu Aleksander Grad oświadcza, a Gazeta Wyborcza i inne usłużne media za nim powtarzają jak za panią matką, cytuję to, co oni mówią: "Ani jedna złotówka, którą dostanie Eureco, nie będzie pochodzić z budżetu państwa".

Skąd więc będzie pochodzić? Oczywiście nie z budżetu, tylko ze Skarbu Państwa. Więc nie kijem go, to pałką. Płacić będziemy Eureco, tyle, że nie z naszych bieżących przychodów, które tworzą budżet, tylko wprost z naszego kapitału. Czyli uszczuplając nasz majątek narodowy i to ten produkcyjny. To tak jaby ktoś, nie będąc w stanie spłacić gotówką podżyrowanego przez siebie komuś tam innemu nieopatrznie weksla, spłacał go oddając za nią swoje nowe auto, na przykład. Nie wyda wtedy ani grosza, oczywiście, ale to będzie tylko tyle, że się będzie odtąd poruszał nie na kołach, tylko pieszo. Według ministra Grada i jego naganiaczy to sukces.

Nie sposób przedstawiać tu dziesięcioletniej historii tej budzącej grozę prywatyzacji PZU, historii ciemnej i przez wielu celowo jeszcze gmatwanej. Obserwowałem ją niemal od początku i na tej podstawie chcę tu sformułować jedynie parę wniosków. Gdyby Państwa szczegóły tej prywatyzacji interesowały, to mam je tutaj i mogę je przedstawić, ale nie chcę zabierać Państwu zbyt wiele czasu, więc przeskakuję to, bo cały ten przebieg jest niewiarygodny, jak to się wszystko odbywało. I też do dzisiaj trwa, bo w listopadzie będzie wypłata tych 9 mld. Od ręki. Po 2220 zł. każdy Polak od tego w kołysce do tego w hospicjum, wszyscy się złożą, żeby Eureco się zadowoliło, tak nam nasz rząd załatwił.

Więc, jak powiadam, przeskakuję, choć ma tutaj przygotowaną do przedstawienia ewentualnego historię, bo to trwało dziesięć lat, ta cała sprawa, od 1999 r. się toczy, więc równo 10 lat. To przeskakuję i tylko sformułuję parę wniosków. które z tej sprawy Eureco płyną, i PZU. Eureco było i jest firma słabą. Utuczyła się dopiero kolonizatorsko na naszym PZU. Mimo to dalej jest słabe, a w zeszłym roku 2008 miało przeszło 2 mld euro strat. Jeżeli te 2 mld euro strat przeliczymy według aktualnego kursu 4,20 mniej więcej za euro, to straty Eureco wyniosły w zeszłym roku 9 mld zł. Czyli równo tyle, ile Tusk zobowiązał się im teraz od ręki wypłacić. Tak więc to my, Polacy, pokryjemy straty Eureco! Czy jest gdzieś na świecie, pytam się, drugi taki naród frajerów, co taki rząd popiera?

To był pierwszy wniosek. Drugi wniosek ze sprawy Eureco. Rząd Tuska skapitulował przed prywatnym kolonizatorem: słabym, ale butnym i zgodził się płacić mu straszliwy haracz. To jest dla nas, dla Polski, dla nas Polaków, nie tylko ciężki cios finansowy. To jest także jeszcze cięższy cios polityczny. Bo ujawniliśmy w ten sposób, jak słabi jesteśmy jako państwo, jako naród, że kopać nas, tych białych murzynów może byle jakieś Eureco. Jeżeli Eureco może nas kopać, jeżeli ono tylko wywodzi się z rodu nowych kolonizatorów - istot wyższych. Za przykładem Eureco pójdą teraz na pewno inni, żeby nas drenować. Już widzą oczyma duszy całą ich kolejkę. Na pochyłe drzewo... kozy się znajdą.

W kraju nieskolonizowanym rząd, który poszedł na tak haniebną ugodę, zostałby obalony w ciągu 24 godzin. Zmiótłby go gniew narodu. A u nas nic - cisza, aż w uszach dzwoni. Będziemy płacić, jak za zboże.

Ostatni wniosek. Kto jest winien tej katastrofie, zwanej prywatyzacją PZU? Winnych wielu, ale głównych jest sześcioro. Sześć sztuk. Wszyscy są znani dobrze z imienia i nazwiska. I wszyscy dalej dobrze się mają, jakby nigdy nic. My płacimy 9 mld od ręki, a oni jakby nigdy nic. Pierwszych czterech, to dwoje ministrów skarbu w rządzie Jerzego Buzka, co tę katastrofalną "prywatyzację" PZU w latach 1999-2001 przeprowadzali: Emil Wąsacz - o nim w dzisiejszej Rzeczpospolitej można coś przeczytać, Emil Wąsacz, a po nim jego następczyni, bo Wąsacza odwołano ze względu na jakieś niejasności z tzw. prywatyzacją Domów Centrum w Warszawie, państwo pamiętają, była ... i odwołano go i potem ktoś inny był i potem przyszła pani minister Aldona Kamela-Sowińska, która tej katastrofy dopełniła. Jeszcze coś dołożyła - co, to pomijam, powiadam, mam gotowe do... służę informacją, jeśliby to kogoś interesowało.

Więc tych dwoje, Wąsacz i Kamela-Sowińska, a ponadto ich zwierzchnik - ówczesny premier Jerzy Buzek, oraz jego nadzorca - ówczesny prezes rządzącej partii AWS, Marian Krzaklewski. To oni to zrobili. Ta czwórka. A dwóch dalszych winnych, na drugim końcu sprawy, to obecny minister skarbu Aleksander Grad i jego zwierzchnik, obecny premier Donald Tusk, który się na taką ugodę zgodził.

Na dzień dzisiejszy hasło polskiego patriotyzmu brzmi: wyzwolić się spod jarzma nowego kolonializmu. Zwłaszcza, że teraz, pod traktatem lizbońskim, jarzmo to stanie się jeszcze dotkliwsze. Biały murzyn polski podnieść się musi sam, o własnych siłach. Nie miejmy żadnych złudzeń - nikt nam w tym nie pomoże. Bo inni są zainteresowani w tym, żeby ta kolonia była kolonią.

Jak mamy to zrobić? Całkiem tak samo, jak zrobili to przedtem czarni murzyni. Epoka kolonializmu się skończyła i nowi kolonizatorzy będą po prostu oddać - i to oddać z procentem - co zagrabili i na czym się ciężko obłowili. Obłowili się, wykorzystując nasze polityczne i gospodarcze osłabienie przebytą przez nas co dopiero ciężką chorobą komunizmu.

Zwrot, zwrot tego, co nam zagrabili, po prostu. Ażeby to osiągnąć, trzeba przynajmniej dwóch rzeczy. Po pierwsze - trzeba umieć ten neokolonializm rozpoznać. Bo on się chytrze maskuje. Występuje on jako prywatyzacja właśnie, albo jako walka z nacjonalizmem, albo walka z ksenofobią, z partykularyzmem narodowym, albo jako uniwersalizm, globalizm, czy multikulturalizm - wszystkie te dźwięczne słówka to są takie parawany, żeby lud nie zobaczył, że to jest zwykły kolonializm, tylko dostosowany do realiów nowej epoki.

Więc to jest pierwsze - trzeba ten neokolonializm rozpoznać, bo to nie jest wcale takie łatwe ... tu się robi całą akcję maskującą. A po drugie - rozpoznawszy, z czym mamy do czynienia, że to jest właśnie nowy kolonializm, trzeba go głośno i po imieniu i nazwisku piętnować. I to nieustannie.

Trzeba wobec tego bronić Radia Maryja, które to właśnie czyni. A reszta wtedy przyjdzie sama.

dodajdo.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz