wtorek, 12 lipca 2011

Der Spiegel: "Eurofighter" - młodzież krajów kryzysowych strefy euro walczy już tylko o ludzką godność



Tym wszystkim, zwłaszcza ludziom młodym w Polsce, którzy nadal trwają w przekonaniu, że mogą pozwolić sobie na dalsze nie interesowanie się polityką, poddajemy pod rozwagę ważny, naszym zdaniem tekst, jaki ukazał się w Der Spiegel, nr 25/2011.

Zarazem musimy przestrzec, że jakkolwiek sprawia on wrażenie głębokiej krytyki istniejącej Unii Europejskiej, jest to w istocie tekst dogłębnie przesycony niemieckim punktem widzenia. Jest to tekst, który w swej ostatecznej wymowie w całości nakierowany jest na dalsze powodzenie Niemiec jako głównego architekta i bodaj jedynego beneficjenta, całego istniejącego dziś w Europie porządku instytucjonalno-prawnego. Również architekta dzisiejszego, głównego odpowiedzialnego za dzisiejsze ekonomiczne trudności całego szeregu państw, w tym zwłaszcza państw strefy euro. Nie chodzi bowiem bynajmniej tylko i wyłącznie o Grecję, Portugalię, Hiszpanię czy Irlandię, które jeszcze do niedawna wskazywane były nam, kandydatom do UE, jako przykład dobrobytu i dobroczynności Unii Europejskiej. W kolejce do rzędu państw kryzysowych stoją także, jak widać z ostatnich doniesień medialnych, Włochy, a nawet Belgia. Tymczasem, jak słychać, Niemcy, uważane za trzecią na świecie potęgę eksportową, dzięki temu m.in. że zdołały własną narodową polityką przekształcić Europę w jeden wielki rynek zbytu dla niemieckich produktów, a pozostałe państwa (euro-prowincje) w strukturalnych importerów swoich produktów, czynią właśnie wszystko, aby ich nadwyżka na rachunku bieżącym nie została uznana za problem strukturalny. (Patrz: Merkel: Niemcy korzystają na euro, jak niemal żaden inny kraj w Unii Europejskiej, Forsal.pl 2011-03-24, Koniec z suwerennością gospodarczą państw strefy euro, Forsal.pl, 2011-03-24 *)

Fragmenty tekstu w Der Spiegel, które szczególnie wyrażają ten wielkomocarstwowy, niemiecki model "silnej", jeszcze bardziej scentralizowanej Europy, jeszcze bardziej pozbawiającej znaczenia państwa słabsze od Niemiec politycznie i ekonomicznie, pozwoliliśmy sobie zaznaczyć odmiennym krojem czcionki. (Red.)


Nie pozwólcie naszym dzieciom utonąć w spirali długów



Eurofighter


Der Spiegel, 25/2011



Europa, jako historyczny projekt, jest już bankrutem - zarówno pod względem finansowym, jak i technicznym. Obywatele, szczególnie młodzi, nie wiedzą, co ze swoją Unią zrobić. Są oburzeni tym, co rządy robią z ich pieniędzmi i już całymi milionami wychodzą na ulicę.

Gdy spytać Greka Kostasa Decoumesa, lat 24, co sądzi o Europie, zaczyna on kląć na Angelę Merkel. Gdy spytać o to Hiszpana, Oleguera Sagarrę, lat 25, Europa jest dla niego ostatnią szansą na pracę, A gdy pytamy Irlandczyka Karla Gilla, lat 21, ten klnie na banki.

Kiedy spytamy natomiast o Europę Jaques'a Delors'a, lat 85, słyszymy: "Europa potrzebuje ducha pionierskiego", i pytanie: "Czy rzeczywiście kobiety i mężczyźni tej epoki chcą tej Europy". Delors razem z François Mitterrandem i Helmuthem Kohlem był jednym z naganiaczy do Unii Europejskiej. Pod jego kierunkiem, jako przewodniczącego komisji powstały układy, które dziś byłyby nie do przyjęcia. Delors niejako reprezentuje czas, kiedy Europę uskrzydlała wyobraźnia mężów stanu. Celem miał być: pokój w Europie a przez to także dobrobyt dla innych krajów Europy - praca, kształcenie, sprawiedliwość. Europa była obietnicą. Gdy Kostas Decoumes, Oleguer Sagarra, Karl Gill i setki tysięcy udają się w ostatnich tygodniach na place miast europejskich, oskarżają tę właśnie obietnicę. Europa - tak oni to widzą - jest po to, ażeby uczynić ich biednymi. Swoimi wypowiedziami i protestami wywierają starają się presję na swoje rządy, podobnie, jak czynią to rynki finansowe.



Kiedy dystyngowany pan Delors z wygoloną twarzą wypowiada swoje myśli na temat unii walutowej, która w tych tygodniach wygląda jak domek z kart na krótko przed decydującym uderzeniem wiatru, mówi on o kryzysie długów pojedynczych państw. Mówi, że rynki unii testują, "ponieważ są one przekonane, że państwa te nie są zdolne do działania." To wszystko skłaniałoby do troski - mówi Delors. Ale to nie jest prawdziwy przyczyna, która tłumaczyłaby kryzys o takich rozmiarach, jak obecnie.

"Mówimy o duchu czasu, prawda, o "klimacie" ("mood") - wzywa Delors. I przez to rozumie on, że dzisiaj w Europie rozgrywają się jednocześnie dwa kryzysy. Pierwszy kryzys to kryzys długów finansowych poszczególnych państw. Drugi kryzys, i ten jest niebezpieczniejszy - jest kryzysem tożsamości, który można ująć w formie pytania: "Czy Europejczycy - obywatele i ich elity polityczne w ogóle jeszcze tego historycznego projektu chcą?".

Kto idzie tropem tego pytania, kto pyta, dokąd zmierza Europa, w której myśli się o przyszłości, także o swojej własnej przyszłości, ten musi prędzej czy później znaleźć się w Barcelonie, w Dublinie, w Atenach, Lionie, lub Lizbonie wśród protestujących ludzi, pełnych raczej gniewu, niż nadziei.

Hiszpan Sagarra nie jest rewolucjonistą. Jest świadomym młodym człowiekiem w charakterystycznych okularach od Heinera-Müllera. Swego czasu mieszkał w w Montrealu i w Sydney, mówi płynnie po francusku i angielsku, zajmuje się kompleksową analizą danych. Ktoś taki, jak on - tak sądził - nie myśli o demonstracjach. Taki człowiek pracuje.

Sagarra siedzi na dużym kamieniu u stóp jednej z dwóch zachodnich bliźniaczych studni na Placu Katalońskim w Barcelonie. Za nim rozciąga się miasteczko namiotów. Przed namiotami siedzą młodzi ludzie: jedni rozmawiają, drudzy opalają się, inni malują protestacyjne plakaty lub kąpią się w basenach fontann. W centrum mieszczą się zbudowane z desek stoiska informacyjne. To tu, w jednym z nich nocował Saggara. On, specjalista od nauk ścisłych, syn Ferrana Sagarry, dziekana wydziału architektury w Barcelonie, spędził noc na ulicy.

Za około godzinę, na krótko przed zmierzchem, zaczną się zbierać tysiące młodych ludzi, ażeby znowu bić w garnki, tak, jak to robili protestujący Argentyńczycy w latach 90. w czasie kryzysu gospodarczego w Argentynie, na krótko przed bankructwem tego państwa.

Hiszpania przeżywa obecnie najgorszy kryzys od czasu wprowadzenia tam demokracji. Od tygodni w wielu hiszpańskich miastach tysiące młodych oblegają centralne place. Sagarra, zapytany o nastrój panujący w jego środowisku, odpowiada jednym zdaniem: "Ratuj się, kto może". 44 proc. wszystkich młodych ludzi jest bezrobotnych.

"Przed rokiem skończyłem studia - opowiada Sagarra - nas, którzy kończyli wydział fizyki, było ponad 50. Pracę znalazł tylko jeden. jeden z ponad 50-ciu. Mówię kilkoma językami, jestem fizykiem i mieszkam w moim pokoju dziecinnym. Z tego samego rocznika fizyków, co Sagarra, niektórzy są w Holandii, kilku pojechało do Niemiec, ażeby tam szukać pracy. Dla nich Europa jest miejscem, które obiecuje pracę. Sagarra stawia pod znakiem zapytania Europę jako ideę. Dla niego Europa nie jest nieprzyjacielem. "Wiele by się osiągnęło, gdyby polityka służyła nie lobbystom gospodarczym i partykularnym interesom, lecz narodowi.

Żądania młodych ludzi są skromne. Chcieliby więcej udziału obywateli w rządach, chcieliby reformy prawa wyborczego oraz ograniczenia potęgi banków. na jednym z plakatów widnieje napis: "Nie jesteśmy przeciw systemowi, to system jest przeciw nam".

System, to są banki, które spekulują, mając przy tym pewność, że w razie popadnięcia w kłopoty finansowe, państwo nie pozwoli im zbankrutować. I system to są państwa, które się zasłużyły, ażeby ratować banki. W szczególności te państwa, które nazywane są PIGS, czyli skrót od Portugalia, Irlandia, Grecja, Hiszpania. Ktoś, kto obserwuje bieżące wiadomości, musi w końcu dojść do wniosku, że los Europy wisi na ich długach państwowych, jak na cienkiej nitce.

Międzynarodowe rynki kapitałowe i młodzi ludzie Europy w sposób zaskakujący mają coś wspólnego: i te pierwsze i ci drudzy nie wierzą już w europejski projekt, ani w jego instytucje, ani w jego przywódców, ani też w jego walutę - euro.

Z całą pewnością daje się powiedzieć, że dzisiaj Unia Europejska w pojęciu obywateli od Estonii do Portugalii i od Finlandii po Grecję stała się czymś jednym (ein Ding), jak w "Zamku" Franza Kafki. W sposób mniej, być może, ponury, ale tak samo tajemniczy, jakby niepojęty. Przygniatająca, anonimowa, ale konkretna siła, która decyduje, kto będzie biedny, a kto bogaty.

Paradoks polega na tym, że dziś bardziej tej niekochanej Europie potrzebne jest, ażeby można było sprostać kryzysom współczesności, oraz wyzwaniom przyszłości.

Portugalia jest tutaj szczególnym przykładem. Kraj dostał się pod koła globalnej konkurencji. Jeszcze w latach 90. Portugalia była ważnym ośrodkiem przemysłu tekstylnego, który dopiero w 2001 r. wraz z przystąpieniem Chin do Światowej Organizacji handlu (World Trade Organization - WTO) znalazł się pod presją międzynarodowej konkurencji. Od tego czasu kraj stracił inwestorów. Poczynając od 2004 r. chętniej inwestowali oni w nowych państwach członkowskich Unii Europejskiej na Wschodzie, które to kraje przyciągały ich niższymi podatkami i jeszcze niższymi, niż w Portugalii, kosztami pracy.

Silna Unia Europejska nie mogła się wprawdzie przeciwstawić się tej niedobrej konkurencji, ale mogła ją przynajmniej złagodzić. Bruksela mogła starać się wyważyć interesy i gdyby Europa była traktowana poważnie, można było pomyśleć o jakiejś bezpośredniej pomocy dla Portugalii. Ale nic takiego się nie stało.

Teraz Portugalia utrzymuje się przy życiu dzięki kredytom z innych państw europejskich i z Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW). W Niemczech nazywa się to "Rettungspaket" - pakiet ratunkowy. Portugalia znalazła się pod europejskim parasolem ratunkowym - można przeczytać w gazetach.

Gdy Paula Gill, lat 27, czyta o tym ratowaniu Irlandii w gazetach w Lizbonie, czuje się bezradna. Ma wtedy to samo uczucie, które ma także wielu Portugalczyków: "Ratunek? Nasz kraj nie jest ratowany, lecz przejmowany. Przez obce mocarstwo. Przez Europę."

"My nie dostajemy żadnej pomocy. My dostajemy kredyty" - mówi cicho. "Ale czy długi zwalcza się w ten sposób, że się doprowadza do jeszcze większego zadłużenia?" Wpływ na ich kraj, na ich przyszłość mieliby teraz ludzie, których oni [w Portugalii] nie wybierali - mówi Paula Gill. Jakiś Dyrektor MFW. Jakieś agencje ratingowe. Albo niemiecka kanclerz Angela Merkel.

Paula Gill, mała, dziewczęca, posiada związki z Wielką Brytanią, gdzie studiowała, ma dyplom "master", mówi płynnie po angielsku, obecnie odbywa praktykę w NGO (Non-Government Organization). Już nie pamięta, która to z kolei praktyka w jej życiu. Mimo wszystko płacą jej, przez co jest ona w jakimś stopniu uprzywilejowana. Za pracę w pełnym wymiarze godzin otrzymuje 750 euro miesięcznie. Z tego 300 euro płaci za wynajmowany pokój, w którym się teraz znajdujemy. Nie ma przy tym ubezpieczenia chorobowego, ani ubezpieczenia od bezrobocia, a 31 grudnia kończy jej się umowa o pracę. Podobne jest położenie wielu młodych Portugalczyków - 27 proc. młodych jest bez pracy.

Paula nie oczekuje pracy na zawsze, albo wysokiej pensji. Ale wie, że należy jej się coś takiego jak godność, jak prawa, ubezpieczenie chorobowe, ubezpieczenie od bezrobocia. umowa o pracę, która nie jest wypowiadana z dnia na dzień. Czasami boi się, że podzieli los swojej matki. Jej matka ma 47 lat i jest bezrobotna. "Na początku, gdy jest się młodym, w Portugalii otrzymuje się pracę, ponieważ jest się młodym. Kiedy się ma czterdzieści kilka lat nie otrzymuje się już pracy, ponieważ jest się starym".

Po ukończeniu uniwersytetu Paula często szukała pracy. Szukała jej we Francji, w Hiszpanii, w Wielkiej Brytanii. Bez powodzenia. Mówi, że chętnie pojechałaby nawet do Angoli, dawnej kolonii portugalskiej, Jednocześnie wydaje się jej rzeczą bezsensowną, że aby jakoś wyjść z tej sytuacji, musi gdzieś wyjeżdżać. Kraj wiele zainwestował w wykształcenie. "Jesteśmy wykształceni, jak jeszcze żadne poprzednie pokolenie. A teraz każe się nam wyjeżdżać. To tak ma wyglądać ta Europa?" - pyta Paula.

Dawniej popierała ideę europejską. Teraz ma wrażenie, że żadna idea europejska nie istnieje. I że nie ma żadnej tożsamości [europejskiej]. Są tylko europejskie pieniądze, europejska gospodarka, od bogatej Północy, przez kraje takie jak Niemcy. "Moje odczucie, jeśli chodzi o Europę, jest takie, że jestem Europejką drugiej kategorii" - mówi.

Ale kto jest za długi Portugalii odpowiedzialny? I kto miałby te problemy rozwiązać?

Paula wzrusza ramionami. Nad tym pytaniem łamią sobie głowy rządy. Skąd ja miałabym to wiedzieć? 27-letnia praktykantka znalazła się w nurcie protestów raczej przypadkowo. Do udziału w demonstracji, wyznaczonej na 12 marca, ona i jej przyjaciele zostali wezwani przez Facebook. Pomysł wykorzystania Facebooka zrodził się przy kawiarnianym stoliku. Nikt z pomysłodawców nie miał pojęcia, jak się to skończy. Spodziewali się, że przyjdzie kilka tysięcy.

Przyszło ponad 300,000. Tego dnia w Portugalii protestowała młodzież w wielu miastach kraju. Uwidoczniona została cała frustracja młodego portugalskiego pokolenia. "Chodziło nam o jedną, jedyną sprawę - o perspektywę". Prawdopodobnie oni tu, w Portugalii nie będą tak wściekli, jak w Grecji, czy w Hiszpanii. To nie jest w naszym stylu. Jesteśmy jedynym krajem na świecie, który rewolucję robił przy pomocy kwiatów. Przy pomocy goździków.

Przed kilkoma tygodniami Paula spotkała się ze starymi bojownikami z czasów portugalskiej rewolucji z 1974. Byli oficerowie armii, dawni aktywiści rewolucyjni, mają do dziś w Lizbonie swoje biuro i posiadają nadal pewien wypływ w społeczeństwie. Poznali oni Paulę i "generaçao a rasca" ["pokolenie na śmietniku", czyli pokolenie na stracenie, w sytuacji bez wyjścia - przyp. red.]. Jeden ze starych oficerów powiedział jej: "Nasza rewolucja była bardzo prosta. Mieliśmy wtedy tylko jednego nieprzyjaciela. Portugalski rząd. Dyktaturę. Ale przeciwko komu walczycie wy, dzisiaj?" - zapytał.

Taaak. To trudno powiedzieć, przeciwko komu. Przeciwko kryzysowi? Przeciwko bankom? Przeciwko Europie? Kapitalizmowi? Czy można protestować przeciwko długom, przeciwko czemuś tak abstrakcyjnemu, jak liczba z wieloma zerami? Paula mówi, że ona nie jest przeciwko politykom, ani przeciwko demokracji, przeciwko Europie, przeciwko bankom. Ani też przeciwko systemowi - temu najulubieńszemu przeciwnikowi wszystkich rebeliantów. Paula po prostu chce mieć szansę, chce móc współdziałać, coś robić, iść do pracy. To wszystko. To jest jej sen o Europie.

W całej Europie młodzież umawia się na wspólne akcje. "One voice" - Musimy mówić jednym głosem - mówi Paula gasząc w popielniczce resztki skręta. Brzmi to prawie jak idea Europy, którą kiedyś chciało się budować. Lecz której nigdy nie zbudowano.

Nie tylko młodzi Europejczycy stracili poczucie łączności z ideą europejskich ojców założycieli. Oczywiście, zdają sobie sprawę, że korzystają z osiągnięć wspólnoty, ale nie znajdują żadnych nowych argumentów za tym, żeby ta Unia miała być w dalszym ciągu prowadzona, rozszerzana, rozbudowywana, czy też pogłębiana. Zawołanie "nigdy więcej wojny", które było hasłem naczelnym u początków europejskiego jednoczenia, stało się dla nich pustą formułką, ponieważ to zadanie zostało już wykonane.

Obecny [dramatyczny] stan Europy sprowadza każdego wieczoru o godz. 19. Francuzów, takich jak Julien Boyer, na Place Bellecour. Na transparencie Juliena widnieją hasła: "Wolna republika", "Oburzajmy się!", "To są nasze banki" i "Demokracja 2.0". Nieco mniejszymi literami: "Tutaj są także niepalący". Oni nie demonstrują. Oni są już o krok dalej. "Kto tylko demonstruje, kto tylko oskarża, ten pozostawia szukanie rozwiązań państwu." mówi Julien Boyer, młody człowiek, lat 30, noszący koszulę i marynarkę, z włosami zaczesanymi do tyłu. Mógłby wyglądać na młodego urzędnika, ale to mylne wrażenie. Świadomie ubiera się standardowo, ponieważ właśnie rozdaje wśród obywateli Lyonu odręcznie wykonane ulotki, do pewnego stopnia wywrotowe, i nie chce, żeby ludzie brali go za typowego wywrotowca, naprawiacza świata.

Niegdyś Julien był urzędnikiem. Jest z wykształcenia inżynierem - teraz ma tymczasowe zatrudnienie w ograniczonym wymiarze godzin jako techniczny doradca sprzedaży. Odczuwa niesmak wobec świata, czemu dawał wyraz przez długie lata w Internecie, na blogach, na Facebooku. Teraz wszystko jest inaczej. Dlaczego? Ponieważ to wszystko zaszło już za daleko. Teraz doszło do tego, że odezwa 93-letniego Stephane Hessela "Oburzajcie się!". "Indignez-vous!", ogłoszona w Hiszpanii, znalazła wielki odzew we Francji.

Obecnie doszło do tego, że Julien, inżynier, niezależny projektant stron internetowych i administrator strony http://lyon.reelle.demokratie.com, przybywa co wieczór na Plac Bellecourt i tam go można spotkać wśród innych 20, 200, 300 innych ludzi, oburzonych, w zależności od pogody. Ich "śmiałość samodzielnego myślenia", dająca znać o sobie w Rouen, Angers, Lille, czy w Montpellier bardzo się temu młodemu człowiekowi podoba.

Siedzą u stóp pomnika Ludwika XIV i odbywają "Zgromadzenie powszechne", "Assemblée générale". Mówią do mikrofonu o tym, co dla nich jest ważne: solidarność z oburzonymi w Hiszpanii! W Belgii! W Grecji! Dyskutują, czy powinno się zabraniać spożywania alkoholu podczas zgromadzeń? Co robić w sprawie plastikowych odpadów? Jak powinno wyglądać społeczeństwo, w którym każdy znajdzie dla siebie właściwą, opłacaną pracę? Kto przyniesie na jutro coś do zjedzenia?

Przemawiają z zapałem, jak gdyby chodziło o to, ażeby wyrzucić z kraju jakiegoś najeźdźcę, czy dyktatora. Ciągle pojawia się słowo demokracja, lecz zapewne dobrze zdają sobie sprawę, że takową oni już mają - tylko nie taką, jaką chcieliby mieć.

Robi się ciemno, minęła już 22, i podczas gdy grupa robocza "Demokracja" bardzo poważnie omawia kryzys ekologiczny, potęgę grup nacisku i banków, oraz słabości demokracji pośredniej, inna grupa robocza na Rue de Victor Hugo wyłącza światła. Młodzież odkryła, w jaki sposób można wyłączać reklamy świetlne. Zostawiają na miejscu ulotki i wypisane czerwoną kredą hasła na sklepie obuwniczym, na biurze podróży czy sklepie z makaronem: Click! Za wiele światła w nocy na świecie. Oszczędzanie prądu przeciwdziała elektrowniom atomowym. Click! Za wiele światła w nocy na świecie. Robaczki świętojańskie wymierają. Click!

Julien Boyer, Francuz Europejczyk, jak miliony jemu podobnych mówi o decentralizacji, o udziale obywateli w sprawowaniu władzy, ale, broń Boże, żadnych partii. Chce demokracji bezpośredniej. Polityki od dołu. Europy od dołu - to jest to.

Słowo Europa samo w sobie ma dla niego dobre brzmienie. Unia Europejska pozwala się łączyć krajom ze sobą - to w zasadzie podoba się Boyerowi. Ale już sposób, w jaki się to dokonuje, już mu się nie podoba. Europa istniejąca obecnie jawi mu się jako przeciwieństwo demokracji bezpośredniej. Decyzje zapadają w gremiach trudnych do przejrzenia, a jeszcze trudniejszych do kontrolowania. Czy ta Europa da się okiełznać, oswoić, przy pomocy większej liczby referendów, większego udziału obywateli? - tego Julien Boyer nie potrafi powiedzieć. Ale w każdym razie jest to nadzieja wielu spośród tych, którzy spotykają się na placach i surfują po Facebooku. To jest nadzieja na realną demokrację (reelle demokratie). Rzeczywista demokracja to wielkie słowo i on jest tego świadom. Czy jest ona osiągalna?. W Lyonie? We Francji? W Europie?

Jak dotąd, wciąż rozkręca się spirala zadłużenia, która funkcjonuje na świecie współzależnych rynków, nieomal jak prawo natury: wierzyciele tracą zaufanie do dłużników. Agencje ratingowe które poprzednio były zbyt łagodne dla rządów, zawyżając swoje oceny zdolności kredytowych poszczególnych krajów. Obecnie ustalają niższe. Na ich podstawie inwestorzy żądają wyższych odsetek, jako premie za ich gotowość do poniesienia ryzyka, chcąc już na samym wstępie zrekompensować sobie ewentualne straty w razie utraty płynności przez kredytobiorcę. Z drugiej strony wysokie stopy procentowe powodują wzrost obciążeń obsługi długów dla państw z trudnościami płatniczymi. I to działa tak, jak gdyby siedziało się w pułapce, z której nie ma już wyjścia. Grecy wiedzą już, co się w takich wypadkach czuje.

Od ponad dwóch tygodni Grek Kostas Decoumes udaje się każdego wieczoru na ateński Plac Syntagma, odpowiednik kairskiego Placu Tahrir. "W niedzielę było nas tam 500 tysięcy - mówi Kostas - pół miliona ludzi. Kostas mówi, że nie jest żadnym lewicowcem, ani prawicowcem. Mówi, że polityka go nie interesuje. Kostas, mający 24 lata, ma na nogach klapki, nosi czarny T-shirt, ma wkłute kolczyki, tatuaże i nosi okazałą brodę. Dotychczas dla niego wiele rzeczy było ważniejszych, niż jakieś demonstracje. Muzyka rockowa, motocykle, które reperował w warsztacie swego ojca.

Rodzice Kostasa głosują zwykle na socjaldemokratów. Jeśli chciał coś wiedzieć o polityce, dowiadywał się od nich. Ale on rzadko chciał coś wiedzieć. Teraz każdego dnia zwołuje swoich przyjaciół i przekonuje ich, że powinni iść razem z nim na plac.

Mówi o wolności, o Angeli Merkel i o Światowym Funduszu Walutowym. Stoi na balkonie mieszkania swoich rodziców, u których nadal mieszka i wypuszcza dym z papierosa w górę, w ateńskie niebo.

Matka Kostasa pracuje jako księgowa, i ma nadal pracę. Ale jego ojciec, który od 20 lat reperował motocykle musiał niedawno zwolnić trzech swoich pracowników. Swego syna wprawdzie nie zwolnił, ale obniżył mu wynagrodzenie. I dlatego Kostas może jeździć małym skuterem, choć nie na dużym motocyklu, jak kiedyś. Swój pierwszy motor, street-bike, Aprilia RS 125 Kostas kupił mając 17. lat. Sprzedał go później, żeby mieć lepszy. I tak to szło dalej, aż do wypadku przed kilkoma miesiącami, w którym stracił swój motocykl. Od tego czasu stać go już tylko na mały skuter. Dla niego to jest wielki kryzys, prawdziwy krach.

Moi dziadkowie - mówi Kostas - pracowali jako gastarbeiterzy w fabryce pod Düsseldorfem. Byli biedni i bardzo ciężko pracowali. Jednak kiedy wrócili, ich dzieciom, tzn. rodzicom Kosta, szło już lepiej. Szło do góry. Dla Kostasa wszystko teraz idzie w dół.

Kostas mówi, że zdaje sobie sprawę, że dla Grecji właściwie nie ma żadnego rozwiązania. Zadłużenie jego kraju jest już od dawna tak wysokie, że tej sumy nie można już zrozumieć. Przyjdzie bankructwo, ale kiedy przyjdzie, Kostas chciałby przynajmniej pozostać dumnym Grekiem. Nie takim, który musi jeździć ulicami miasta na zwykłym skuterze.

Nie chciałbym też być zależnym od rządu, od tych "dupków", na których do tego jeszcze sam głosowałem - mówi. I nie chce być zależnym od Europy, od Angeli Merkel, której twarz dla niego jest obliczem zła. Ponad ich greckim rządem jest inny rząd [europejski], jeszcze gorszy, niż grecki, a ponad tym rządem dominuje Angela Merkel i ona jest najgorsza. To jest jego obraz Europy.



Przy tym Grecy wykupywali przecież od Niemców pralki, auta i urządzenia do regulacji ruchu. Kostas mówi, że Niemcom powodzi się tak dobrze tylko dlatego, że są Grecy [którzy od nich kupują]. "Teraz robią z nami swój następny dobry interes" [udzielając kredytów "ratunkowych" - przyp. red.].


Handel zagraniczny Republiki Federalnej Niemiec (1950-2006)
Einfuhren (Import) Ausfuhren (Eksport)


Kostasowi, któremu przyjdzie raczej chodzić piechotą, niż jeździć na skuterze, chodzi już w gruncie rzeczy tylko o jedno: o jego godność.

Nadszedł wieczór i Kostas zamienia swoje klapki na adidasy Nike, bierze plecak, kamerę, pożycza od swoich rodziców auto i zabiera z sobą swojego przyjaciela Psi, który studiuje. Palą w samochodzie, nie mówią wiele. Po drodze rozwieszają na latarniach wypisane czerwonymi literami plakaty "Οχι!", : "Nie!" dla wyprzedaży. "Nic nie posiadamy, nic nie sprzedajemy, nic nie płacimy!". "Naród jest przeciw".

"Οχι!" było w Grecji w okresie II w. św. znakiem sprzeciwu wobec okupacji kraju przez Mussoliniego.

Organizatorzy tej akcji protestacyjnej utrzymują poprzez Skypa kontakt z innymi krajami, z młodymi ludźmi w Hiszpanii, Francji, Portugalii. Hiszpanie naciskają na Greków mówiąc im, że powinni pójść o krok dalej: u nich przecież jest najgorzej. U nich powinien się zacząć ten eksperyment.

Jaki eksperyment? Tego oni nie mówią. Zamiast tego opowiadają historię o pewnych ludziach, którzy byli długo biedni i zawsze nastawieni pokojowo, ale gdy nic się nie zmieniało, przestali być tacy pokojowi.

W przyszłym tygodniu, 28 czerwca grecki parlament będzie debatował nad kolejnym wielkim programem oszczędnościowym. Na wieczór poprzedzający planowane są wielkie protesty, takie, jak te z końca maja. Powinno być jeszcze więcej ludzi niż poprzednio. Οχι!

Ostro protestujących Greków porównuje się z pokojowo nastrojonymi Irlandczykami. Grecy musieliby zgodzić się bez protestu ten sam reżim, to znaczy z jednej strony oszczędzać, z drugiej troszczyć się o swój wzrost. W Irlandii, podobnie jak w Portugalii, więcej złego można by uniknąć. Wyspa, do dzisiaj tolerowana przez Unię, w swoim czasie zachowała się niesolidarnie, czyniąc się oazą podatkową. Ściągnęła w ten sposób do siebie niewyobrażalnie wielki obcy kapitał. Banki były prawie niekontrolowane, a ich szefowie byli dla rządu najlepszymi amigos. I gdy Irlandię porwał ośmiopasmowy nurt światowego kryzysu gospodarczego, to małe państwo oświadczyło się z gotowością udzielenia gwarancji dla 440 mld euro zobowiązań znajdujących się w jego bankach - jest to suma dwukrotnie większa od irlandzkiego produktu krajowego brutto.

Gdyby Unia Europejska miała odwagę co najmniej uczynić próbę powstrzymania irlandzkiej polityki niskich podatków i gdyby Bruksela miała zdolność wymuszenia ostrzejszej kontroli bankowej, do tego by nie doszło.

Wieczorem w Dublinie, w Porterhouse-Pub, bankowiec z Niderlandów sprzecza się z młodym Irlandczykiem. Irlandczyk dzień w dzień ustawia skrzynki z napojami. Ma prze sobą cały stos literatury, między innymi można dostrzec tytuł "Marks dzisiaj". Powiedz mi - mówi bankowiec ok. 40 lat, w szarym garniturze, spinkami w mankietach, wskazując na książki - w jaki sposób Irlandczycy chcą wyjść z tego szajsu - z pomocą Marksa, teorii rodem z XIX stulecia?

"Przynajmniej te teorie nie wmanewrowały nas w ten szajs." - zauważa Karl.

Holender przez chwilę żuje gumę, po namyśle wyciąga rękę: "Ja nazywam się Johan, jestem Holendrem i jestem wściekły."

"Jestem Karl, jestem Irlandczykiem" - mówi przyjaźnie Karl - "ja również jestem wściekły.

Karl Gill: okrągła twarz, okrągły brzuch, rude włosy, ruda broda. Jest czwartym z czworga dzieci, matka - wykwalifikowana krawcowa, obecnie gospodyni domowa. Ojciec pracował wcześniej w przedsiębiorstwie telefonicznym, teraz jest dozorcą w szkole przy Scoil Lorcain. Karl mieszka nadal u swoich rodziców w maleńkim szeregowym domu, w oddalonej o parę kilometrów stąd miejscowości Dun Laoghaire, o własnym mieszkaniu nie ma co myśleć. Ma 21 lat, ale wygląda na więcej, bardziej dojrzale. Studiuje socjologię i politykę, od trzech lat jest członkiem "Socjalistycznej Partii Robotniczej", czegoś w rodzaju lewicowej młodzieżówki. W przyszłości zamierza startować w wyborach do rady miasta, a następnie do parlamentu.

"Dlaczego, Johan, jesteś taki zły na nas, Irlandczyków?" - pyta Karl.

"Ponieważ uważam za niesprawiedliwe, że kraje, które mają swój budżet w porządku, na przykład Holandia, muszą teraz płacić za tych, którzy żyli ponad stan. Protest, to lewicowe oburzenie, to jest często tylko dym, żeby zasłonić czyjeś obrzydliwe żądania. Dlaczego holenderski robotnik miałby płacić za greckiego protestującego, który nic nie wygospodarowuje, który nic ze swej strony do Europy nie wniósł? - pyta.

"Dobre pytanie, dobry argument" - mówi Karl - "jednak nie można nie zauważyć, że to nie kraje żyły ponad stan i czerpały korzyści z boomu, lecz zawsze poszczególne klasy wewnątrz społeczeństwa..."

"Ba, klasy!"

"OK, niech będą pojedyncze grupy społeczne. Podczas, gdy inne grupy nie korzystały, względnie mało, a w każdym razie nie miały żadnego wpływu na decyzje. A w Irlandii ci, którzy nie ponoszą winy za cały ten bałagan, mają teraz płacić rachunek? Czy uważasz, że to jest w porządku? Ja nie. Dlatego bronię się."

"A co z hiszpańskimi matkami?" - mówi Holender. W jego głosi pobrzmiewa emocja.

"Co proszę?"

"Hiszpańskie matki! Ostatnio czytałem pewne studium, czy artykuł. One chętniej wysyłają swoje dzieci do szkół piłki nożnej, aby uczyły się dryblingu, ponieważ marzą o tym, żeby ich synowie zrobili karierę jako napastnik. Zamiast nauczyć się czegoś pożytecznego, na przykład rzemiosła, matematyki, czy języków: futbol. To ma być Europa? Czy będziemy mogli sprostać rynkowi światowemu, gdy my będziemy się wzajemnie oglądać przy piłce nożnej? I za to mielibyśmy płacić?"

"A więc jest to problem kulturowy?"

"Absolutnie" - odpowiada Holender.

Wypowiadają swoje kwestie, jak dwóch aktorów grających swoje role w dramacie rewolucyjnym.

"Weź na przykład mnie. Jestem studentem. Tylko dlatego, że ja jestem przypadkowo Irlandczykiem, to ja powinienem odpowiadać za zadłużenie państwa i mieć nagle n-tysięcy euro długu? A co z emerytami, których emerytury zostały obcięte? Co ze studentami, którzy nie mają bogatych rodziców? I my mamy teraz płacić za bal, na który nawet nie zostaliśmy zaproszeni?"

"Od czegoś trzeba zacząć" - mówi Holender.

"Zgadza się" - Karl wylicza na palcach - "musimy zreformować system podatkowy. Wielkie przedsiębiorstwa, które wabiło się niskimi stawkami podatków muszą teraz więcej płacić. Ponadto..., kim ty jesteś z zawodu, Johan?"

"Bankowcem, doradcą" - mówi Holender.

"Czyim?"

"Nie powiem."

"Aha..." - Karl bierze szklankę, wypija i odstawia pustą.

"Myślę, że muszę już iść" - mówi Johan.

Czy Karl Gill, Kostas Decoumes, Julien Boyer, Paula Gil i Oleguer Sagarra przekonanymi Europejczykami?

Nie, oni nie chcą niczego więcej, jak tylko takiego życia, jakie mają inni młodzi Europejczycy. Oleguer Sagarra chce pracować gdzieś w Europie jako inżynier. Paula Gil nie chce być Europejką drugiej klasy, nie chce żyć w jakiejś kolonii pod zarządem Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Julien Boyer chciałby demokratycznej Europy, nie chce Europy Urzędników, Kostas Decoumes chce mieć znów porządny motocykl - to jest jego idea Europy. A Karl Gill chce mieć system podatkowy, jak w innych krajach europejskich, który bogatych czyni biedniejszymi, a państwo bogatszym. A wszystko razem trochę bardziej socjalistyczne.

To brzmi trochę jak u Jaquesa Delorsa, a nie według takich mężów stanu, jak François Mitterrand czy Helmut Kohl.

Narody Europy przyglądały się z przychylnością ich działaniom i czerpały korzyści, jakie im one przyniosły. Teraz, gdy robi się nieprzyjemnie i być może drożej, idea europejska ponownie brana jest pod lupę. Czynią to ci, których przyszłość określana jest, jak nigdy dotąd, przez tę właśnie ideę.

A ci, którzy się dotychczas prawie nie interesowali tą komisją, tym parlamentem, tą biurokracją, wychodząc z założenia, że tym wszystkim nie muszą się interesować, teraz czytają każdego dnia, że ci wielcy europejscy mężowie stanu z tą całą ideą europejską wyczyniali dziwaczne rzeczy. Na przykład łamali obietnice, omijali swoje własne dziwaczne przepisy prawa, fałszowali statystyki. Że są oni odpowiedzialni za cały szereg przypadków poważnego łamania zasad i potwierdzania nieprawdy. Czy Europejczykom, którzy w ostatnich miesiącach dowiedzieli się o Europie więcej, niż sami chcieli wiedzieć, można teraz wmawiać, że przyczyną ich wzburzenia jest tylko to, w jaki sposób ich rządy w ich imieniu dysponowały ich pieniędzmi?

Jest paradoksem, że zwłaszcza młodzi Europejczycy z Lizbony, Barcelony, Lyonu, Dublina, Aten i innych miast europejskich potrzebują mocnej Unii. Unii, która na nowo rozdzieli pracę w Europie, inaczej będzie kontrolowała działania banków i spekulantów, niż to mogą czynić rządy narodowe, która ureguluje wykorzystanie energii atomowej i składowanie odpadów atomowych, skoordynuje ochronę klimatyczną w poszczególnych krajach. Krótko mówiąc: oni potrzebują Unii, która żyje dalej: żyje nie dlatego, ponieważ politycy romantycy z powojennej generacji powołali ją i podtrzymują przy życiu, ale żyje ona, ponieważ Europejczycy pojmują ją jako wielką szansę na przyszłość.



Ale być może ten cały historyczny projekt spełnił już swoje zadanie: idea europejska umożliwiła pojednać się zniszczonemu wojną kontynentowi i znów ustawić się na jednym torze. Europa pomogła przetrwać okres zimnej wojny. Unia przyczyniła się do upadku muru [między wrogimi blokami] i zaleczyć najcięższe rany wieloletniego podziału na Wschód i Zachód. Obydwie fale rozszerzenia Unii Europejskiej na Wschód w 2004 i 2007 r. doprowadziły do tego, że podzielonemu od dawna kontynentowi nadana została jedna, wspólna forma.

Teraz trzeba będzie jeszcze doprowadzić do Europy państwa bałkańskie, być może Ukrainę, Turcję zapewne raczej nie. Obecnie stoi przed nami pytanie, czy Europejczycy zrozumieją, do czego potrzebna jest im Europa?



(Tłum. S.Ż.)
____________________________

*) Patrz także: 'Kryzys strefy euro w interesie Niemiec

Max Keiser: (...) faktem jest, że Niemcy ogromnie korzystają z osłabienia w Grecji, z osłabionej Irlandii, z osłabionej Portugalii i nawet osłabionej Hiszpanii, ponieważ euro jest dzięki temu relatywnie słabe i to pomaga niemieckiej polityce eksportowej i prawdopodobnie Niemcy mają przez to najbardziej wytrzymałą i dynamiczną gospodarkę na świecie.

Niemcy, o ile rzeczywiście chcą rozwiązać grecki problem, powinny opuścić Europę i powrócić do marki niemieckiej, która natychmiast skoczyłaby o 30-40 proc. na rynkach światowych, a wtedy Niemcy mogłyby konkurować na rynkach światowych bez konieczności doprowadzania Grecji do ruiny.

dodajdo.com

1 komentarz:

  1. Trudno nie dostrzec że Niemcy faktycznie czerpią zyski ze "wspólnej" waluty. stąd zapewne taka zawzięta obrona Euro.

    OdpowiedzUsuń