niedziela, 22 listopada 2009

Luminarz Fundacji Batorego - jak wykorzenić tożsamość narodów europejskich dzięki powołaniu federalnej Europy Prowincji



Nader rzadko zdarza się, by trzeba było posunąć się aż do opublikowania, w dodatku in extenso artykułu pióra zadeklarowanego przeciwnika polityczno-ideowego. Tak się jednak składa, iż nie ma innego sposobu podania do publicznej wiadomości w Polsce ewidentnego dowodu na to, jak dalece antypolski, antynarodowy, antykatolicki i antyeuropejski w istocie charakter ma działająca w Polsce Fundacja im. Stefana Batorego. Oto bowiem prominentna postać tej fundacji, członek rady nadzorczej Andrzej Rapaczyński w swoim pochodzącym z r. 2002 artykule, opublikowanym w jęz. angielskim, ujawnia, jaki jest rzeczywisty cel powołania do życia europejskiego totalitarnego superpaństwa. Tym celem okazuje się być wykorzenienie na kontynencie europejskim tożsamości narodów od wieków tam żyjących. Ich narodowe tożsamości, pozbawione naturalnej osłony w postaci państwa narodowego jako centrum władzy, można będzie w przyszłości, być może już niebawem, wyciąć chirurgicznie niczym zbędny, nikomu nie potrzebny "wyrostek robaczkowy", eliminując w ten sposób na zawsze możliwość ewentualnego "stanu zapalnego" w Europie.
Można wręcz mówić o planie zmierzającym prostą drogą do ostatecznego rozwiązania kwestii chrześcijaństwa w Europie i do zatarcia śladów po dwutysiącletniej chrześcijańskiej tożsamości Europy.
W tej sytuacji jesteśmy zwłaszcza zainteresowani, jak na to zareaguje patronujący bodaj od początku istnienia tej fundacji ks. bp Tadeusz Pieronek, również członek Rady tej fundacji, b. rektor Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie, od 1992 zastępca sekretarza generalnego Konferencji Episkopatu Polski, a w latach 1993-1998 sekretarz generalny KEP. Czy ks. Biskup nadal będzie swoją osobą udzielał błogosławieństwa tej tak antykatolickiej instytucji, uświęcając ją w oczach katolickiej opinii publicznej w Polsce i na świecie? (Red.)



Andrzej Rapaczyński

Nie Europa Państw, ale Europa Prowincji


Źródło: Andrzej Rapaczynski *), A Europe of Provinces, Not States, marzec 2002

W chwili, gdy zespoły Europejskiego Konwentu Konstytucyjnego mają debatować nad podstawami przyszłych instytucji Unii Europejskiej, jest teraz moment, aby pomyśleć o tym co trudne do pomyślenia, a mianowicie - dokąd Europa w istocie obecnie zmierza. Lub przynajmniej rozważyć być może zupełnie inną kwestię: dokąd UE powinna zmierzać, by uczynić to w sposób racjonalny.

Upadek komunizmu doprowadził do pojawienia się w Europie szeregu małych państw. Estonia, Łotwa i Litwa uwolniły się od sowieckiej okupacji. Czechosłowacja podzieliła się na dwa oddzielne państwa. Rozpad Jugosławii doprowadził do powstania Słowenii, Chorwacji, Bośni, Serbii i Macedonii - być może niebawem wypluje z siebie także Kosowo i Czarnogórę. Aczkolwiek republiki bałtyckie jedynie odtworzyły swoją przedwojenną niepodległość, a walki w Jugosławii były taką samą jak tyle innych wojen o niepodległość, jest w tym wszystkim również coś niepokojąco nowego.

W latach międzywojennych państwa bałtyckie były często uważane za niepotrzebne, sztuczne twory wykreowane przez wielkie mocarstwa. Czechosłowacja i Jugosławia zaistniały, ponieważ ich części składowe nie wydawały się byc zdolne do samodzielnego bytu jako państwa niepodległe. Dlaczego tak było? Ponieważ 80 lat temu, kiedy Wilson, Clemenceau i Lloyd-George kreślili mapę Europy, małe państwa były dysfunkcjonalne zarówno w czasie wojny, jak i pokoju. Aby być zdolne do życia, państwo musiało być dostatecznie duże aby obronić się i stworzyć względnie samodzielny rynek ekonomiczny.

Żaden z tych względów nie jest obecnie aktualny. W perspektywie wstąpienia do UE rynki narodowe nie są tak znaczące. Zarówno członkostwo w UE jak i w NATO czynią wojnę pomiędzy państwami członkowskimi nie do pomyślenia, a atak na najmniejszego nawet członka NATO spowoduje odpowiedź ze strony wszystkich pozostałych członków NATO. Z powodu braku takich zagrożeń zewnętrznych więzi pomiędzy - dajmy na to - Czechami i Słowakami (nie mówiąc już o Serbach i Chorwatach) są zbyt słabe, ażeby zapewnić trwałość wspólnemu ich rządowi.

Czy mówi nam to coś o przyszłości Europy jako całości? Różnica pomiędzy Czechosłowacją a Włochami czy Niemcami wynosi w istocie 50 lat. Ostatecznie przecież czyż Włochy aż do lat 1860. nie były zbiorem królestw i księstw? Czyż zjednoczenie Niemiec nie dokonało się za sprawą "krwi i żelaza"?

Francja i Hiszpania są wprawdzie starsze, ale czyż mariaż Basków, Katalończyków i Korsykanów z ich państwami narodowymi jest znacznie szczęśliwszy niż do niedawna mariaż Czechów i Słowaków? Czy rzeczywiście byłby większy powód, dla którego Szkoci i Walijczycy powinni pozostawać częścią tego samego państwa narodowego, co i Anglicy?

Abstrahujmy na moment od idei tożsamości narodowej Francuzów lub Niemców czy Włochów, patriotyzmu, ich zbiorowej pamięci wojny oraz od rzezi, które cementowały świadomość dzisiejszych wspólnot językowych i pomyślmy: do czego Europejczykom potrzebne jest pośredni szczebel rządowy, znajdujący się pomiędzy wspólnymi ramami europejskimi a ich lokalnymi władzami samorządowymi?

Do czego Piemontczykom, Bawarczykom czy Szkotom potrzebna pośrednia biurokracja państwowa przy prowadzeniu swojej polityki podatkowej, przy realizacji programów zapewniania dobrobytu, bezpieczeństwa albo utrzymywanie własnych, bezużytecznych w znacznym stopniu armii? Czyż ich życie nie byłoby łatwiejsze, gdyby wspólny rynek, wspólna waluta i kilka innych wspólnych rzeczy było prowadzonych na płaszczyźnie ogólnoeuropejskiej, gdy tymczasem reszta byłaby pozostawiona bardziej przez to znaczącym jednostkom samorządowym?

Modną jest dzisiaj rzeczą wyśmiewać biurokratyczną drobiazgowość przepisów europejskich. Ale europejskie ustawodawstwo jest niczym w porównaniu z górami państwowych ustaw i rozporządzeń, z miliardami marnowanymi na polityczne poparcie i z kolosalnymi machinami państwowymi, które zjadają do 30-40 proc. ekonomicznego produktu państw narodowych Europy. Czyż jakieś jedno Państwo Europejskie mogłoby postępować gorzej od nich?

W rzeczywistości stworzenie europejskiego rządu federalnego i eliminacja szczebla pośredniego w postaci państw narodowych prawdopodobnie doprowadziłoby największej liberalizacji gospodarki (i społeczeństwa jako całości) w całej historii Europy. Spójrzmy na Amerykę 1787: stworzenie rządu federalnego zmiotło zbałkanizowany system przedrewolucyjnych kolonii, zapoczątkowując erę ekspansji przedsiębiorczości na całym kontynencie amerykańskim.

Jest oczywistym faktem, że Europa jest zbyt zróżnicowana, aby mogła być przechwycona przez grupy interesu ekonomicznego i politycznego, które obecnie opanowały państwa narodowe. [Państwa narodowe] to jedynie dodatkowy (czyt. zbędny - oryginalne wyróżnienie w tekście przez autora zostało zaznaczone tu i dalej kolorem czerwonym - przyp. J.R.) szczebel sprawowania władzy, tak iż UE jawi się jako uciążliwy i biurokratyczny. Gdyby rządy narodowe zostały usunięte, brzemię UE byłoby niczym w porównaniu z tym, które dźwigają one dzisiaj.

Same narody [europejskie] również zakłócają konstytucyjną równowagę Europy. Niemcy i Włochy są po prostu zbyt duże w porównaniu z Portugalią czy Belgią (która sama jest raczej wątpliwym amalgamatem Flamandów i Walonów), i to wytwarza rodzaj nierównowagi przywodzący na myśl ciężką stopę Prus w dawnym imperium Bismarka.

Czy federalna Europa mogłaby wyeliminować dzisiejsze tożsamości narodowe? Czy Francuzi i Brytyjczycy poczuliby się w w takiej "Europie" jak w swoim duchowym domu, tak jak czują się obecnie u siebie w swoich państwach narodowych? Nie, ale czy muszą? Ilekroć Europejczycy będą myśleli o przyszłych instytucjach europejskich, zawsze pojawiać się będzie napięcie pomiędzy narodowymi różnicami, a ich wspólną tożsamością europejską. Ale co będzie, jeśli te wspólne instytucje europejskie nie będą już postrzegane przez pryzmat ich instytucji narodowych (państwowych)? I co będzie, jeżeli ewolucja świadomości europejskiej będzie przebiegać nie poprzez podniesienie na wyższy szczebel uzależnienia państw od ponadnarodowych instytucji, ale przez rozpad i degenerację dotychczasowych systemów podległości w ramach państwa (tu: devolution of loyalties - przyp. J.R.) i odrodzenie się przez to mniejszych wspólnot, bardziej przez to znaczących?

Oczywiście, śmierć państw narodowych nie jest natychmiastowa, ale nie dlatego, żeby miały być one jakoś głeboko zakorzenione w świadomości swoich obywateli. W rzeczywistości tożsamości narodowe są przeważnie podtrzymywane przez abstrakcje, stereotypy, jak rasa, klasa i tym podobne wytwory ideologiczne. Pomyślmy, jak o wiele bardziej oryginalna różnorodność mogłaby w zjednoczonej Europie zaistnieć, gdyby nie usadowione pośrodku państwa narodowe.

Ale europejskie państwa narodowe nie zamierzają same zaniknąć za chwilę, ponieważ są one centrami władzy. Ostatecznie jednak, czterdzieści centów na jednym euro PKB jest czymś, o co warto walczyć. Jeśli jednak Europejczycy uzyskają świadomość, w jakim kierunku powinni zmierzać, być może z czasem narodowe tożsamości wzmacniane w ciągu kilku ostatnich setek lat (bo tyle, a nie więcej, sobie właśnie liczą), staną się one niczym wyrostek robaczkowy - część ludzkiego ciała, będąca niczym innym, jak miejscem przypadkowego stanu zapalnego.


*)
prof. Andrzej Rapaczyński - członek Rady Fundacji im. Stefana Batorego, wykładowca amerykańskiego prawa konstytucyjnego na Uniwersytecie Columbia w Nowym Jorku. Uczeń i wieloletni przyjaciel Leszka Kołakowskiego. Doradca rządu Polski i Federacji Rosyjskiej przy tworzeniu projektów konstytucji i prywatyzacji.
Mąż Wandy Rapaczyński z domu Gruber, b. prezes a obecnie członek rady nadzorczej spółki Agora S.A. m.in. wydawcy "Gazety Wyborczej" (red. nacz. Adam Michnik, b. członek KOR).
Rapaczyńska, obecnie obywatelka USA, wyemigrowała z Polski w 1968 r. W latach 1984-1992 wiceprezes Citibank NA. Agora S.A. Amerykański magazyn „Fortune” uznał ją za jedną z 50 najbardziej wpływowych kobiet biznesu na świecie (poza USA), a dziennik „Financial Times” umieścił ją na 8. miejscu listy 25 najbardziej wpływowych kobiet biznesu w Europie.


________________________________

P.S.
>>W 2002 roku w „Rzeczpospolitej” ukazał się artykuł prof. Andrzeja Rapaczyńskiego, w którym autor ten sugerował, aby Unia Europejska zmierzała w kierunku umocnienia „podstawowych jednostek lokalnych” tj. regionów (landów) i stworzenia silnego europejskiego państwa federalnego, mało kto w Polsce spodziewał się, iż ta wizja tak szybko przybierze realne kształty. Nawet Aleksander Hall, który wówczas polemizował z Rapaczyńskim, wskazując, iż jego „proroctwo” tylko niepotrzebnie „straszy Polaków, że będzie to koniec państwa polskiego.” Hall przestrzegał, iż artykuł Rapaczyńskiego może stać się obowiązkową lekturą dla przeciwników integracji z Unią Europejską. Dodajmy, że artykuł Halla w „Rzeczpospolitej” opatrzony został wymownym nadtytułem „Pomysł likwidacji państwa narodowego jest sprzeczny z elementarnym wymogiem realizmu.”<<


Jerzy Rachowski, Suwerenność Narodu, albo śmierć, Nowa konstytucja UE - planowa dezintegracja państw i narodów, Biblioteka „Suwerenności Narodu”, Zagrożenia dla Polski, Listopad-Grudzień 2003


Czytaj także:

Jacquesa Derridy postmodernistyczna koncepcja dekonstrukcji państw i tożsamości narodowych




dodajdo.com

3 komentarze:

  1. No coz, jak tak sobie czytam, to racje ma ten Pan Rapaczynski. Po co nam n.p. Niemcy, wystarcza Bawarczycy, Saksonczycy, czy Hessyjczycy, tak jak bylo kiedys.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeżeli dla Pana rację ma ten pan Rapaczyński, to proponuję, żeby Pan wyjął zamki z drzwi do swojego mieszkania, a najlepiej jeszcze wyjął drzwi z futryny i wtedy zobaczymy, czy się Panu Szanownemu polepszy

    OdpowiedzUsuń
  3. Pozwoliłem sobie zamieścić ten wpis w moim serwisie Obywatelskie nieposłuszeństwo - http://24l.eu/n

    OdpowiedzUsuń