środa, 11 grudnia 2013
Adam Bielan, b. rzecznik PiS: "Lech Kaczyński miał słabość do Tuska"
Lech Kaczyński miał słabość do Tuska. Wręcz uwielbiał spotkania z Donaldem. Tak przynajmniej utrzymywał w rozmowie z Teresą Torańską b. rzecznik PiS Adam Bielan.
"Uwielbiał spotkania z Tuskiem. Miał do niego wręcz słabość". Bielan o Lechu Kaczyńskim
Bielan stwierdził m.in., że Kaczyńskiego "łączyły w swoim czasie ciepłe relacje z czołowymi politykami Platformy. Bardzo lubił Tuska i Jana Krzysztofa Bieleckiego. Do Tuska miał wręcz słabość. Polubił też Schetynę, Drzewieckiego. Przez całą SLD-owską kadencję często się spotykali. Lech te ich spotkania uwielbiał".
Co bardzo prezydent źle odebrał w swoich kontaktach z Donaldem Tuskiem to było publiczne przyznanie się przez premiera, że próbował zażywać marihuanę, pomimo, że w trakcie któregoś z serdecznych spotkań energicznie zarzekał się przed Kaczyńskim, że nigdy tego nie robił. Początkowo prezydent potraktował to jako osobistą zdradę ze strony Tuska, ale potem chyba uraza jakoś mu przeszła - słabość dla Donalda okazała się, widać, silniejsza.
Na przyczynę tej słabości Kaczyńskiego do spotkań z politykami innych, wrogich nieraz opcji wskazuje wzmianka Bielana na temat okoliczności zawarcia porozumienia pomiędzy prezydentem a premierem w Juracie w końcu marca 2008 r. w sprawie ostatecznego kształtu traktatu lizbońskiego i sposobu jego ratyfikacji na najbliższej sesji Sejmu w dniu 1 kwietnia 2008 r.
Przypomnijmy, że jego brat Jarosław Kaczyński, szef Prawa i Sprawiedliwości nie ukrywał w owym czasie wywiadach prasowych swego przekonania, że jeśli do referendum w sprawie zgody na ratyfikację traktatu z Lizbony w Polsce dojdzie, to traktat w Polsce przepadnie. Dlatego teraz Lech, który jako prezydent, osoba od której zależy sygnowanie traktatu, miał wg b. rzecznika PiS, za zadanie odwieść Tuska od pomysłu przeprowadzenia ogólnokrajowego referendum. Lech miał "zaczarować" premiera, "obiecać mu absolutnie wszystko, byle tylko do referendum nie doszło".
Na wyniki rozmowy zaplanowanej na godzinę-półtorej pomiędzy Kaczyńskim a Tuskiem z niecierpliwością oczekiwała pewna liczba osób ze ścisłego kierownictwa PiS. Jednak rozmowa przedłużała się ponad miarę i nie było ze strony prezydenta żadnego sygnału, jak się rzeczy mają.
Nie wiedzieliśmy, o co chodzi - wspominał Bielan - W sali na piętrze, w której rozmawiali, nie ma telefonów. Zadzwoniliśmy do Sławka Nowaka, żeby podpłynął motorówką z Sopotu do Juraty. Był na wieczór umówiony z żoną do kina. - Sprawdzisz, co się dzieje - namawialiśmy go - i wrócisz. Popłynął. Dzwoniliśmy do szefa ochrony, żeby [wpuścił Nowaka do środka, by ten] zajrzał do nich i zobaczył, co Tusk z prezydentem robią.
Idzie chyba dobrze - miał poinformować oczekujące z niecierpliwością na wyniki rozmowy ścisłe kierownictwo PiS Nowak - bo już trzeci raz wstają, całują się, robią misia, siadają i dalej rozmawiają. Rozmowa trwała sześć-siedem godzin, wypili siedem butelek wina i Sławek nie zdążył do kina. O czym tak długo rozmawiali, prezydent nie chciał nam powiedzieć".
Jak wiemy z dalszego rozwoju wypadków - poszło dobrze, by nie rzec: rewelacyjnie. Przed wszystkim, obaj uczestnicy nocnych negocjacji przy suto zastawionym stole nie rozczarowali się, pomimo dolegliwości spowodowanych nadmierną konsumpcją. Wysłani nazajutrz wysłannicy-kurierzy dyplomatyczni zostali zapewnieni, że wszystkie podjęte ustalenia są nadal aktualne i obowiązujące.
To nie była zjawa, ani sen. Prezydent Lech Kaczyński z ramienia PiS rzeczywiście i autentycznie nie tylko odwiódł premiera Donalda Tuska z PO od koncepcji przeprowadzenia w Polsce referendum ogólnokrajowego, przekonał go, że jest to operacja wielce ryzykowna politycznie, a zgodę na ratyfikację można i należy wyrazić w ustawie przyjętej przez Sejm. W tym celu opozycyjny PiS dostarczy szefowi rządowej koalicji brakujące do wymaganej konstytucyjnie większości 2/3 ok. 7-9 głosów, a nawet dorzuci jeszcze 80-82 dalsze.
Po drugie - pomimo diametralnie odmiennych w obozie Prawa i Sprawiedliwości poglądów na temat istoty, charakteru i znaczenia traktatu lizbońskiego, grożącego otwartym konfliktem wewnątrz ugrupowania, ostatecznie za ratyfikacją przez Sejm (druk 280.) zagłosowało 89 posłów PiS z Jarosławem Kaczyńskim na czele, przeciwko 56 posłom PiS, a mimo to PiS-owi udało się uniknął rozbicia na dwa odrębne ugrupowania i umożliwiło dalsze bezproblemowe trwanie przeciwników i zwolenników Traktatu Lizbońskiego pod jednym i tym samym sztandarem partyjnym.
Po trzecie - udało się PiS-owi bezkolizyjne przekroczenie ograniczeń ze strony własnego programu wyborczego, oficjalnie odrzucającego koncepcje przekształcenia Unii Europejskiej w jedno wielkie federalne superpaństwo jako wielkie zagrożenie dla Polski, a faktyczną likwidację polskiej państwowości poprzez traktat lizboński przedstawić polskiej i polonijnej patriotycznej opinii publicznej jako swoją bezkompromisową walkę o polską niepodległość i suwerenność.
Jednym słowem - sukces na wszystkich polach i frontach.
Z powyższego świadectwa b. rzecznika Prawa i Sprawiedliwości na temat słabości Lecha Kaczyńskiego do Donalda Tuska i in. wymienionych można wyprowadzić trzy, co najmniej, konkluzje.
Pierwsza z nich, odnosząca się faktycznego stanu rzeczy: wbrew utrzymującym się po dziś dzień wyobrażeniom nie jest prawdą, jakoby Lech Kaczyński zrobił wszystko, co mógł, jako prezydent, aby nie doszło do ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego. Przeciwnie, raczej zrobił wszystko co mógł, aby nie doszło do przepadnięcia w Polsce tego traktatu (którego treść nb. osobiście "zwycięsko" wynegocjował w czerwcu 2007 r. a następnie parafował w Lizbonie 23 października i podpisany w imieniu RP 13 grudnia 2007 r., także w Lizbonie), i aby ostatecznie MUSIAŁ ten nieszczęsny, zdradziecki traktat podpisać, co też nastąpiło 10 października 2009.
Druga: Organizowany przez PiS coroczny marsz "niepodległości i solidarności" w dniach 13-14 można by potraktować jako Dzień Promocji Politycznej PiS, przy okazji rocznicy wprowadzenia stanu wojennego przez gen. Jaruzelskiego i delegalizacji NSZZ "Solidarność", gdyby nie zbieżność daty z dniem podpisania przez szefów państw Traktatu Lizbońskiego. 13 grudnia 2007 r. jest więc obecnie znacznie bardziej, jeśli nie przede wszystkim, świętem Prawa i Sprawiedliwości dla uczczenia sukcesów dyplomatycznych PiS z Brukseli, Lizbony i z Juraty. A więc świętem na cześć faktycznego uchylenia Konstytucji RP jako najwyższego obowiązującego w Polsce prawa, świętem z okazji likwidacji polskiej państwowości, świętem z okazji utworzenia na gruzach dotychczasowych europejskich państw narodowych jednego ponadnarodowego, totalitarnego superpaństwa europejskiego, obdarzonego osobowością prawną, pod dominacją Niemieckiej Republiki Federalnej (Niemiec), jako bezapelacyjnego hegemona. Z pewnością zostanie więc marsz PiS otoczony opieką przez rządzącą Platformę Obywatelską, tak, by włos żadnemu uczestnikowi z głowy nie spadł.
Trzecia, życiowa konkluzja, uzasadniona zwłaszcza w świetle ostatnich doniesień medialnych o wyśmienitych, szampańskich wręcz nastrojach w najwyższych kręgach Platformy Obywatelskiej z premierem Donaldem Tuskiem na czele w dniach ogólnonarodowej żałoby z powodu tragedii smoleńskiej. Taka, mianowicie, ze trzeba bardzo uważać, kogo dopuszcza się do serdecznej komitywy i z kim siada do braterskiej popijawy. Zwłaszcza w polityce.
_____________________
Więcej:
• Co świętuje PiS 13 grudnia?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
"Sprawdzisz, co się dzieje - namawialiśmy go - i wrócisz. Popłynął. Dzwoniliśmy do szefa ochrony, żeby [wpuścił Nowaka do środka, by ten] zajrzał do nich i zobaczył, co Tusk z prezydentem robią. "- totalna brednia.
OdpowiedzUsuńna jakiej podstawie prawnej wpuszczono kogoś obcego? Równie dobrze mogli by dzwonić żeby wpuszczono mnie albo Jerzego Rochowskiego!
Bielan traci grunt pod nogami i konfabuluje.
Poza tym cóż to za argument że się kogoś lubi lub nie?!
Przytoczony fragment rzeczywiście może skłaniać do zastanowienia, więc zastanówmy się. Z jednej strony można przeczytać, że "Ośrodek jest pilnie strzeżony przez Morski Oddział Straży Granicznej" (http://wikimapia.org/4118285/pl/Rezydencja-Letnia-Prezydenta-RP). Można by pomyśleć, że mysz się nie przeciśnie, prawda? Ale z drugiej strony życie jest życiem i jeśli rezydent ma stałe szerokie kontakty z racji pozostawania bratem szefa rządu i szefa rządzącej partii zarazem, to można sobie wyobrazić, że istnieje określony krąg osób, którzy odwiedzali już wcześniej to miejsce, są znani ochronie i są na liście osób uprawnionych i którzy mają do rezydenta pewien dostęp. Oczywiście pod pewnymi warunkami, na określonych z ochroną zasadach. W związku z tym jest dla mnie do pomyślenia, że gdyby był Pan np. sekretarzem stanu w Kancelarii Premiera Tuska i szefem gabinetu politycznego premiera Tuska, znanym równocześnie doskonale rezydentowi osobiście na długo przedtem, zanim został rezydentem, to mógłby Pan, moim zdaniem, zostać wpuszczony nawet do tak pilnie strzeżonego miejsca jak siedziba Prezydenta RP w Juracie.
OdpowiedzUsuńAha, i gdyby miał Pan motorówkę.
OdpowiedzUsuńByć może ale...
OdpowiedzUsuńNawet na prywatnych osiedlach jest inna procedura. Ochroniarz dzwoni do rezydenta i prosi zarówno o potwierdzenie znajomości osoby odwiedzającej oraz o wyrażenie chęci aby ta osoba została wpuszczona.
Zapewne podobnie było w przypadku Prezydenta, zatem telefon do szefa ochrony to jakiś absurd, bo to nie on podejmował decyzję.
I teraz dwie opcje:
1 - Bielan konfabuluje
2 - Kaczyński doskonale wiedział o obecności Nowaka, ale rozmowy toczyły się rzeczy całkowicie neutralnych, więc obecność Nowaka była zupełnie neutralna, a on sam "ubarwił" opowieść aby podnieść swoje znaczenie w oczach kolegów partyjnych.
Ps.
Istnieje jeszcze trzecie tłumaczenie. Rozmowy faktycznie były tajne, ale Kaczyńskiego szpiegowało jego własne zaplecze partyjne w porozumieniu z ochroną - czyli mamy konkretny spisek - jak to się dzieje że Bielan i inni jeszcze nie siedzą? Tego nie wiem, choć w III RP wszystko jest możliwe.
Ps2. A same rozmowy? Być może faktycznie tyczyły się kwestii obecności Polski w UE.
Gwoli ścisłości, nie mogły te rozmowy dotyczyć obecności Polski w UE bo już byliśmy w UE od kilku lat. Natomiast mogły dotyczyć i jak na to wszystko wskazuje, z wynikami głosowania w Sejmie w dniu 1 kwietnia 2008 r, faktycznie dotyczyły zablokowania przez PiS możliwości referendum ogólnokrajowego w sprawie traktatu lizbońskiego i dopomożenia Donaldowi Tuskowi w przepchnięciu zgody na ratyfikację traktatu wyrażoną w ustawie, do czego Tuskowi brakowało 7-9 głosów. Inaczej mówiąc, gdyby Jarosław Kaczyński nie dostarczyło owych brakujących głosów, wymagana prawem zgoda na ratyfikację musiałaby być uzyskana w drodze referendum. Nie wiem jak Panu, ale mnie to się wydaje logiczne.
Usuń