Warszawa, 30 listopada 2009
Brońmy Konstytucji, brońmy wolności i suwerennych praw jednostki, rodziny i Narodu
Odezwa Komitetu Suwerenność Narodu Polskiego na dzień 1 grudnia 2009 r.
W dniu 1 grudnia 2009 wchodzi w życie Traktat Lizboński, w wyniku jego formalnej ratyfikacji przez 27 państw członkowskich Unii Europejskiej.
Traktat ten, jak już niejednokrotnie podkreślaliśmy, został ratyfikowany przez Polskę z pogwałceniem obowiązującego prawa, w tym zwłaszcza z pogwałceniem Konstytucji RP. Władze ustawodawcze - Sejm i Senat RP, a także wykonawcze - rząd i prezydent RP, przy milczącej akceptacji i przyzwoleniu ze strony państwowych instytucji władzy sądowniczej, doprowadziły w sposób świadomy do sytuacji, w której Konstytucja RP, najwyższe dotąd prawo w Rzeczypospolitej Polskiej (art. 8. ust. 1), zgodnie z literą prawa, nie jest już w Polsce najwyższym prawem. Najwyższym prawem w Rzeczypospolitej Polskiej od 1 grudnia 2009 jest na mocy deklaracji 17. Aktu Końcowego Traktatu Lizbońskiego prawo Unii Europejskiej.
Naród polski, jeśli nie uczyni nic sprawie przestrzegania prawa, jeśli nie stanie w obronie zatwierdzonej przez siebie w referendum Konstytucji RP z 2 kwietnia 1997, już wkrótce utraci całkowicie zdolność prawnego wpływu na swoje dalsze losy. Konstytucja, dotąd najwyższa gwarancja praw obywateli jako jednostek, praw ich rodzin i praw całego Narodu jako rodziny polskich rodzin, będzie formalnie obowiązywać nadal. Jednakże jej zasadnicze postanowienia przestaną mieć jakiekolwiek znaczenie - dla rządzących dzisiaj Polską będzie ona o tyle istotna, o ile będzie narzędziem do stopniowej likwidacji państwa polskiego i podporządkowywania Unii Europejskiej. To jednak wielu likwidatorom polskości w Polsce i poza nią nie wystarcza, gdyż jest to dla nich zaledwie wstęp do całkowitego wykorzenienia polskiej tożsamości narodowej, pozbawionej naturalnej ochrony ze strony własnego państwa narodowego.
Tym samym wchodzimy, jako Naród, w okres niezwykle niebezpieczny dla Polski i dla wszystkiego, co ją stanowi.
Przed nową tragedią w naszych dziejach, porównywalną z trwającymi 123 lata rozbiorami, może nas uchronić już tylko przywrócenie poszanowania prawa poczynając od najwyższych czynników decyzyjnych w naszym - wciąż jeszcze naszym - państwie polskim. Prawo w Polsce nie może być interpretowane przez żadną instytucję tego państwa w sposób sprzeczny z powszechnie przyjętym i uznanym rozumieniem tego prawa. Tym bardziej nie może obracać się przeciwko prawu - zamieniać się w bezprawie. A tak się właśnie zaczyna dziać wskutek ostentacyjnego lekceważenia obowiązującego prawa przez jednych, a z braku roztropności i niedostatecznej dbałości o wspólne dobro u drugich. Dlatego też obecnie uratować nas już może tylko przypływ poczucia zbiorowej odpowiedzialności i obywatelskiej troski o nasze państwo i za przyszłość następnych polskich pokoleń.
Pozbawienie Narodu prawa głosu w najważniejszej dla niego sprawie
Należy przy tym pamiętać, iż Traktat Lizboński to nic innego, jak Konstytucja dla Europy. Celem tej Konstytucji była, jak wiadomo, likwidacja państw europejskich, tworzących dotychczas dobrowolny związek ekonomiczny o nazwie Wspólnoty Europejskie i powołanie do życia na połączonym terytorium tych państw jednolitego ponadnarodowego superpaństwa europejskiego o nazwie Unia Europejska. Konstytucja dla Europy nadawała temu nowotworzonemu europejskiemu superpaństwu osobowość prawną, jakiej nie miała Unia - wspólnota ekonomiczna państw członkowskich, a ponadto ustanawiała jako obowiązujące: wspólną walutę euro, a także godło, flagę i hymn - wszystkie atrybuty suwerennego ponadnarodowego superpaństwa.
Konstytucja ta miała jednak dla rządzących Unią pewną niedogodność - tak jak każda konstytucja państwowa, ażeby mogła sprawiać wrażenie demokratycznej, podlegać musiała obligatoryjnemu referendum zatwierdzającemu w każdym z państw członkowskich UE. Jak wiadomo, została ona odrzucona w 2005 r. przez referenda narodowe we Francji i w Holandii. Dlatego tez władze UE odeszły od formuły uroczystej konstytucji europejskiej, rzekomo witanej entuzjastycznie przez narody europejskie. Zamiast tego niemal wszystkie postanowienia tejże konstytucji zostały zapisane w postaci zbioru poprawek do dwóch istniejących już traktatów, którym nadano nazwy: Traktat o Unii Europejskiej (TUE) i Traktat o Funkcjonowaniu Unii Europejskiej (TFUE). Pominięto tylko i wyłącznie przepisy o godle, fladze i hymnie, które wskazywały jednoznacznie i ponad wszelką wątpliwość, iż rzekome poprawki do traktatów to ta sama Konstytucja dla Europy, która wówczas, w 2004 wymagała przeprowadzenia referendów narodowych we wszystkich bez wyjątku krajach członkowskich. Ta sama Konstytucja, zapisana teraz w postaci setek poprawek do istniejących traktatów, takich referendów nie wymagała. Więcej nawet - teraz referenda narodowe okazały się podczas ratyfikacji wręcz niedopuszczalne (z jednym wyjątkiem dla maleńkiej Irlandii).
Konstytucja dla Europy, obecnie w postaci traktatu poprawiającego istniejące traktaty UE, nazwana Traktatem z Lizbony, mogła już być ratyfikowana przez parlamenty narodowe. Poprzednio przyznane narodom państw członkwskich UE prawo do referendum narodowego zostało im w ciągu czterech zaledwie lat odebrane. Zapewne władze UE doszły do wniosku, że lepiej będzie, jeżeli w sprawie faktycznej likwidacji suwerenności państw narodowych, a wkrótce także likwidacji historycznych narodów Europy i sztucznego wytworzenia jednej powszechnej europejskiej tożsmości narodowej, wypowiedzą się parlamenty, wyłonione wprawdzie w demokratycznych wyborach, ale znajdujące się w praktyce pod pełną polityczną kontrolą Unii Europejskiej. Uczyniono tak zresztą dzięki przewrotnie rozumianej w UE fundamentalnej zasadzie pomocniczości, o czym będzie tu jeszcze mowa.
Traktat - Konstytucja przyjęty i ratyfikowany bez czytania
Świadome, rozmyślne pozbawienie narodów europejskich do decydowania o swoim losie w referendum, to jeden z zasadniczych zarzutów, ale nie jedyny, jaki można postawić władzom Unii Europejskiej, a zatem także i władzom polskim, w sprawie Traktatu Lizbońskiego. Drugi poważny zarzut, to zasadnicza wada samego sposobu jego uchwalania. Mianowicie Traktat Lizboński, czyli traktatowa wersja Konstytucji dla europejskiego ponadnarodowego superpaństwa, został najpierw parafowany przez głowy państw, następnie uchwalony przez Parlament Europejski a później sukcesywnie ratyfikowany przez kolejne parlamenty narodowe - bez czytania go przez kogokolwiek. Jak bowiem ujawnił duński europarlamentarzysta Jens-Peter Bonde, członek Komisji Ustawodawczej Parlamentu Europejskiego, komisja ta nie otrzymała do rozpatrzenia tekstu, który nadawałby się do rozpatrywania i analizowania jego treści prawnej. Komisja Ustawodawcza najwyższego w Unii Europejskiej organu ustawodawczego otrzymała jedynie oryginalny tekst Traktatu, którego żaden człowiek na świecie nie jest w stanie przeczytać, gdyż jest to kilkaset stron liczący opis wszystkich tych setek poprawek do istniejących traktatów.
Ale równocześnie, jak ujawnił ponadto ów duński europarlamentarzysta, w Unii Europejskiej został wydany zakaz publikowania jakiegokolwiek tekstu jednolitego Traktatu Lizbońskiego. Oznacza to, że Unia Europejska w istocie odmówiła prawa zapoznania się z treścią prawną Traktatu Lizbońskiego również parlamentom narodowym, demokratycznym reprezentacjom narodów europejskich.
W rezultacie kolejne państwa członkowskie uchwalały, zatwierdzały, ratyfikowały nie Traktat Lizboński, ale w najlepszym razie jego parostronicowe omówienie, zapewne tekst jednolity dla całej UE, sporządzony w języku danego narodu dla lepszego jego zrozumienia przez członków parlamentów narodowych.
Nie inaczej też było i w Polsce, w polskim parlamencie w chwili uchwalania zgody wyrażonej w ustawie na ratyfikację Traktatu Lizbońskiego w dniach 1-2 kwietnia 2008. O ile nam wiadomo, każdy większy klub parlamentarny miał otrzymać po jednym egzemplarzu tekstu nieskonsolidowanego. Oznacza to, iż przeciętny poseł czy senator w najlepszym raziem mógł sobie to dzieło Służby Prawnej Komisji Europejskiej obejrzeć, ocenić optycznie jego objętość, bez możliwości jakiegokolwiek zapoznania się z treścią Traktatu. W naturalny sposób kluczowa dla traktatu Deklaracja 17. mówiąca o bezwzględnym pierwszeństwie prawa UE nad całym prawem krajowym, włącznie z konstytucjami narodowymi, ukryta umyślnie na samym końcu tego wiele set stron liczącego dokumentu, nie miała większych szans na przypadkowe nawet odkrycie, nie mówiąc już przeanalizowanie, przez jakiegoś szczególnie dociekliwszego posła, czy senatora.
W rezultacie w dniu 1 kwietnia 2008 cała Polska była widownią dziwnego spektaklu w Sejmie RP, kiedy to posłowie natychmiast po głosowaniu ustawiali się w długiej kolejce po wydruki z wynikami swojego imiennego, historycznego głosowania za ratyfikacją Traktatu. Głosowanie na swój sposób rzeczywiście bez precedensu w historii europejskiego parlamentaryzmu - literalnie bowiem nikt z głosujących nie miał najmniejszego pojęcia co do faktycznej treści tego, nad czym właśnie odbyto głosowanie.
Fundamentalny totalitaryzm Unii Europejskiej
Osławiony już "deficyt demokracji" w Unii Europejskej znalazł zatem swoje ukoronowanie w skutecznym pozbawieniu narodów europejskich prawa swobodnego wyrażenia woli w sprawie przyjęcia Traktatu Lizbońskiego - najpierw bezpośrednio w drodze referendum narodowego, a następnie także pośrednio - przez ich demokratyczne reprezentacje parlamentarne. Przypomnijmy, iż chodzi w tym przypadku o akt prawa międzynarodowego najwyższej wagi, bowiem Trakat ten przekształca dotychczasowe państwa narodowe w swego rodzaju europrowincje, a ich konstytucje tych państw stają się w swego rodzaju regulaminami (tymczasowymi zresztą) działania władz owych europrowincji. Głosowanie więc w parlamentach narodowych nad czymś, z czym nie wolno się było zapoznać nawet Komisji Ustawodawczej Parlamentu Europejskiego przypomina mechaniczne głosowania nad przedłożeniami rządowymi w systemach totalitarnych, jak komunistyczny w byłym ZSRR, czy w narodowo-socjalistycznym w państwach faszystowskich lat 30 ubiegłego stulecia.
Taka, a nie inna kwalifikacja w odniesieniu do systemu sprawowania władzy w Unii Europejskiej nie jest bynajmniej pozbawiona racji. W tym miejscu wystarczy wziąć pod uwagę dwie kwestie. Po pierwsze - w Unii Europejskiej od dawna, jeśli nie od samego początku, toczy się dwutorowo proces stopniowej tzw. decentralizacji w ramach państw członkowskich. Towarzyszył mu równolegle inny proces, odwrotny - proces centralizacji władzy w Unii Europejskiej.
Po drugie - przyjęta na początku w Unii Europejskiej fundamentalna zasada pomocniczości, która miała chronić Unię Europejską przed strukturalnym totalitaryzmem, wprawdzie formalnie obowiązuje nadal, ale jej interpretacja, zapisana w postaci prawnej, została niejako odwrócona o 180 stopni. Oryginalne brzmienie zasady pomocniczości mówiło bowiem, iż instancje wyższego rzędu mogą i powinny przejmować tylko te kompetencje, którym instancje niższego rzędu nie mogą, nie są w stanie podołać. Obecnie natomiast pomocniczość w Unii Europejskiej polega na tym, że kompetencje, które UE uzna za korzystniejsze dla niej, ze względu na skuteczność osiągania stawianych sobie samej celów, mogą i dlatego powinny zostać przez UE przejęte, czego zaś UE nie zechce przejąć ze względu na jej swoiście rozumianą "skuteczność", to przechodzi na szczeble niższe.
Wskutek takiej a nie innej interpretacji przez władze Unii zasada pomocniczości nie chroni już bynajmniej przed totalitaryzmem, ale przeciwnie - ustanawia ona strukturalny totalitaryzm, czyniąc zeń cechę konstytutywną UE. Inaczej mówiąc - obecna interpretacja zasady pomocniczości służy instalacji totalitaryzu w Unii Europejskiej, który staje się wprost nieusuwalny.
Należy przy tym zauważyć, iż Parlament Europejski też nie jest parlamentem w klasycznym znaczeniu tego słowa - nie ma on mocy powoływania i odwoływania rządu europejskiego, czyli Komisji Europejskiej. Ta ostatnia, podobnie jak niegdysiejsze Biuro Polityczne partii komunistycznej, pochodzi z mianowania według nieznanych bliżej zasad. W dodatku swoiście, przewrotnie rozumiana zasada pomocniczości nakazuje wręcz, ze względu na skuteczność właśnie, przesuwać miejsce podejmowania decyzji na szczebel najwyższy, bo tam decyzje zapadać mogą najszybciej, bez tych wszystkich oporów, jakie rodzi zazwyczaj system demokratycznego sprawowania władzy, najwyrażniej w dzisiejszej UE zbędny.
Traktat Lizboński przed Trybunałem Konstytucyjnym - szanse i zagrożenia
Należy w tym miejscu podkreślić, iż Traktat Lizboński przed jego ratyfikacją przez Rzeczpospolitą Polską nie został skierowany przez prezydenta RP w trybie uprzedniej kontroli zgodności z Konstytucją przez powołany do tego polski Trybunał Konstytucyjny. To, co było możliwe w Niemieckiej Republice Federalnej, czy w Republice Czeskiej, nie było możliwe w Polsce. Zaniedbanie tego obowiązku przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego, jedynego uprawnionego do zgłoszenia takiego wniosku sprawiło, iż odpowiedni wniosek mógł zostać skierowany do Trybunału Konstytucyjnego dopiero po jego uprawomocnieniu, czyli wejściu w życie.
Tak też się stało. W dniu 27 listopada 2009 grupa 63 posłów złożyła w Trybunale Konstytucyjnym taki wniosek. W związku z tym pojawiają się dla Polski pewne szanse, ale też pewne niebezpieczeństwa, iż szanse te zostaną zaprzepaszczone. Zasadnicza szansa dla Polski polega na tym, iż Trybunał Konstytucyjny, kontynuując linię, jaką sam przyjął w wyroku K 18/04 w sprawie Traktatu Akcesyjnego (Ateńskiego) orzeknie niezgodność Traktatu Lizbońskiego z Konstytucją RP jako najwyższym prawem w Rzeczypospolitej Polskiej (art 8. ust. 1). Zagrożenia natomiast, iż wniosek ten w ten czy inny sposób rozminie się z zakładanym (spodziewanym) celem, lub stanie się po prostu bezskuteczny, przedstawiają się następująco:
I. Potencjalna wadliwość samego wniosku
Należy tu zwrócić uwagę na cztery sprawy:
1. Istnieje dość znaczne prawdopodobieństwo, iż uzasadnienie wniosku złożonego w zasadzie przez posłów jednego ugrupowania (PiS) obciążone będzie wadą upolitycznienia. To znaczy - zawierać ono może rozumowanie o charakterze politycznym, a nie prawnym. W szczególności może ono służyć politycznej obronie postawy przywódców PiS, odpowiedzialnych za ratyfikację Traktatu niezgodnego z Konstytucją. To zaś będzie z pewnością rzutować negatywnie na treść uzasadnienia, utrudniając prawidłową kwalifikację prawną, mogącą mieć znaczenie dla Trybunału Konstytucyjnego. Trybunał, związany granicami wniosku, może w ten sposób znależć przesłanki do odrzucenia linii argumentacji wnioskodawców, z braku wskazania właściwego wzorca - normy konstytucyjno-prawnej.
2. Jest niemal pewne, iż wniosek złożony przez posłów PiS zawiera propozycję alternatywnego rozwiązania, iżby wzorem rozstrzygnięcia niemieckiego, przyjętego przez Trybunał w Karlsruhe, przyjąć ustawę "okołotraktatową", która miałaby "wzmacniać polską suwerenność".
Naszym zdaniem stanowi to wyraźną zachętę pod adresem Trybunału, ażeby uznał Traktat Lizboński za "w zasadzie zgodny z polską ustawą zasadniczą", bez większych realnych szans, że suwerenność zostanie rzeczywiście znacząco wzmocniona z poziomu ustawy zwykłej przez Sejm, skoro nie zdołała tego uczynić Konstytucja - nawyższe prawo w Rzeczypospolitej Polskiej. Będzie to w praktyce inny sposób zgłoszenia postulatu o uznanie przez Trybunał Konstytucyjny nadrzędności prawa UE nad całym prawem polskim z Konstytucją włącznie.
3. Miejmy nadzieję, iż złożony wniosek podejmie wątek zasadniczej wady proceduralnej, jaką jest niedostarczenia przez Marszałków Sejmu RP i Senatu RP każdemu posłowi i każdemu senatorowi tekstu Traktatu Lizbońskiego w postaci umożliwiającej każdemu polskiemu parlamentarzyście właściwe zapoznanie się z przedmiotem głosowania. Należy pamiętać, iż kwestia poprawności przeprowadzenia procesu ratyfikacji należy do zadań Trybynału nie mniej, aniżeli sama kwestia zgodności treści prawnej Traktatu z Konstytucją RP.
4. Wprawdzie w Konstytucji z 1997 r. zasada pomocniczości nie została zapisana wprost, tym niemniej podjęcie właśnie kwestii odwrócenia rozumienia tej zasady w Unii Europejskiej jako źródła totalitaryzmu posiada, naszym zdaniem, znaczenie zasadnicze i powinna być we wniosku ujęta, bez względu na to, czy ta argumentacja zostanie uznana przez Trybunał, czy też nie. Bez poruszenia tej kwestii uzasadnienie wniosku będzie z pewnością dalece niekompletne.
II. Potencjalna wadliwość orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego
Orzekając w sprawie K 18/04 w sprawie konstytucyjności Traktatu Akcesyjnego (Ateńskiego) Trybunał Konstytucyjny wysnuł dalece kontrowersyjną tezę o rzekomej autonomiczności i równoprawności w Rzeczypospolitej Polskiej dwóch systemów prawnych - polskiego krajowego i unijnego. Równocześnie Trybunał stanął wtedy na stanowisku konieczności, czy też obowiązku wzajemnego przychylnego interpretowania prawa: krajowego przez unijne instytucje władzy i unijnego przez instytucje krajowe. Na tej głównie podstawie Trybunał Konstytucyjny uznał Traktat Akcesyjny za zgodny (niesprzeczny) z polską Konstytucją. Zarazem wszakże w sprawie tej Trybunał w ówczesnym składzie dał wyraz swojemu głębokiemu przekonaniu, iż przyjęcie jakiegokolwiek traktatu, który stawiałby prawo unijne ponad Konstytucję, nie będzie możliwe bez zmiany samej Konstytucji. Traktat Lizboński poprzez Deklarację 17. "o pierwszeństwie", zawartą w Akcie Końcowym, będącym integralną częścią Traktatu, taką wyższość prawa unijnego nad polską Konstytucją bez żadnych wątpliwości ustanawia.
W tej sytuacji nie jest pewne, czy w przypadku Traktatu Lizbońskiego Trybunał pozostanie wierny swojej dawnej linii z 2004 r. i czy nie wytworzy nowej, "słusznej" doktryny, dzięki której będzie mógł orzec, jakoby Deklaracja 17. o pierwszeństwie nie jest niezgodna art. 8. ust 1 polskiej Konstytucji. Trybunał, pod naciskami politycznymi z jednej strony, z drugiej wobec faktu, że Traktat Lizboński już w Unii Europejskiej obowiązuje, może wydać werdykt korzystny dla Traktatu Lizbońskiego, z równoczesną oczywistą szkodą dla Konstytucji RP, jak też dla całego polskiego ładu konstytucyjno-prawnego. Znaczną pokusą dla polskiego Trybunału Konstytucyjnego mogą być precedensowe orzeczenia trybunałów konstytucyjnych w Niemczech lub w Czechach.
Należy zauważyć, iż będzie to pokusa tym większa, gdy rozprawa w sprawie konstytucyjności Traktatu Lizbońskiego będzie toczyć się przy mninimalnym zainteresowaniu polskiej opinii publicznej, czego oznaką mogłoby być dla Trybunału puste miejsca dla publiczności na sali rozpraw w siedzibie Trybunału Konstytucyjnego przy Al. Szucha 12a w Warszawie.
Ostateczna interpretacja Konstytucji należy do Narodu
Zgodnie z literą prawa orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego w sprawie konstytucyjności Traktatu Lizbońskiego jest nieodwołalne, ostateczne i nie podlega dalszemu zaskarżeniu. Z pewnością znajdą się wśród prawników konstytucjonalistów zwolennicy uznania sprawy konstytucyjności Traktatu jako rzeczy osądzonej. Takie podejście, uzasadnione być może w rzeczywistym państwie prawa, w państwie konstytucyjnego bezprawia jest dla Narodu polskiego nie do przyjęcia.
Obowiązująca w Unii praktyczna zasada, iż można tak długo wymuszać referendum narodowe w jednym kraju, aż jego rezultat będzie pozytywny dla sprawujących w UE władzę, podważa w sposób oczywisty zasadę państwa prawa. Wola narodu wymuszona politycznie przez siły z zewnątrz jest tylko i wyłącznie wolą wyrażoną pod przymusem. Podobnie jak oświadczenie woli wyłudzone podstępem lub groźbą, lub dokonane pod naciskiem innego czynu bezprawnego, albo umowa pozorna, zawarta dla ukrycia innej faktycznej czynności prawnej - takie wyrażenie woli jest nieważne z mocy samego prawa. Przez analogię, Naród będzie miał zatem pełne, niezbywalne i nie ulegające przedawnieniu prawo odrzucenia werdyktu sprzecznego z własnym, Narodu rozumieniem jego własnej Konstytucji jako najwyższego prawa w Rzeczypospolitej Polskiej. Prawo to będzie aktualne aż do chwili wydania werdyktu sprawiedliwego, rzeczywiście zgodnego z polską Ustawą Zasadniczą.
Forsowanie przez Trybunał Konstytucyjny własnej, nowej interpretacji Konstytucji jako najwyższego prawa w Rzeczypospolitej Polskiej, tak, by pogodzić ją z Traktatem Lizbońskim, jako najwyższym prawem w Unii Europejskiej, z pewnością godzić będzie w cały dotychczasowy ład etyczno-prawnego w naszym państwie. Naród polskim wówczas, jako Suweren, będzie w pełni uprawniony, by doprowadzić w możliwie najkrótszym czasie do należytego osądzenia postawy zawodowej i moralnej wszystkich tych, którzy przysięgali na wierność Konstytucji, lecz się jej dla własnej kariery, z powodów materialnych lub politycznych sprzeniewierzyli.
Ze swej strony mamy głęboką nadzieję, iż do tego rodzaju skrajności nie dojdzie. Tym nie mniej winniśmy mieć świadomość, iż już tylko sumienie i pełne poczucie odpowiedzialności prawnej i moralnej sędziów Trybunału Konstytucyjnego przed Narodem może nas wszystkich przed taką ekstremalną sytuacją uchronić.
Komitet Suwerenność Narodu Polskiego
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz