W pierwotnych zamierzeniach list poniższy, zapowiedziany przeze mnie w poprzednim wpisie z tego cyklu, miał być poprzedzony szerszym wprowadzeniem. Po namyśle jednak doszedłem do wniosku, że może być on dobrym punktem wyjścia do generalnej analizy procesów, jakie miały miejsce po tzw. patriotycznej stronie sceny politycznej w Polsce w okresie rządów Akcji Wyborczej Solidarność (AWS) w latach 1997-2001. Opis bowiem katastrofalnych skutków pewnej specyficznie "patriotycznej" polityki AWS dla Polski i dla całego Narodu, (których to skutków symbolem niech będzie w tym miejscu 1 proc. PKB w 2001 r. i 23 proc. oficjalnie odnotowanego bezrobocia), wydaje się być sprawą jak najbardziej na czasie w kontekście tego "szerokiego porozumienia", jakie proponował Macierewicz na antenie Radia Maryja w dniu 13 lutego 2010.
Należy przy tym zauważyć, że owo "szerokie porozumienie" ma się ogromadzić wokół PiS - partii będącej jeszcze 2,5 roku temu zdeklarowaną przeciwniczką koncepcji federalistycznych w Europie, a obecnie szczerą zwolenniczką propagatorką traktatu lizbońskiego i europejskiego superpaństwa. Obecnie ta sama, lecz nie taka sama partia, jako niekwestionowana patriotyczna siła przewodnia - miałaby, jak się wydaje, uzyskać w drodze demokratycznych wyborów legitymację dla całkowicie nowego sposobu uprawiania polityki. Mianowicie, w polityce wedle tego nowego wzorca nawet tak apokaliptyczny i porażający w swoim wymiarze rezultat, jak finis Poloniae zamiast obiecywanej suwerennej IV RP, będzie odtąd wcale niewygórowaną ceną za niezmniejszenie szans prezydenta RP na jego reelekcję w najbliższych wyborach prezydenckich. A co za tym idzie, nie będzie to zarazem cena zbyt wygórowana za ponowne dojście do władzy ugrupowania w pełni odpowiedzialnego za tego rodzaju osiągnięcie - ono także, podobnie, jak jej obecny kandydat na prezydenta, miałoby mieć pełne, niezbywalne prawo zachowania w niezmienionym stanie, jeśli nie lepszym, swoich szans w przyszłych wyborach parlamentarnych.
W konsekwencji owej nowej polityki według A. Macierewicza Państwo polskie, dotąd rozumiane najszerzej jako "dobro wspólne", oraz Naród polski-Suweren, do tej pory podmioty wszelkiej polityki, a obecnie, dzięki Prawu i Sprawiedliwość, byty balansujące na granicy istnienia i nieistnienia, miałyby się stać dla polityków przedmiotami, żetonami, kośćmi w lisiej grze o najwyższe stanowiska, w ich staraniach o władzę, teraz pojmowaną jako cel sam w sobie, jako cel najwyższy.
Ale co szczególnie rzuca się w oczy, w tym nowym sposobie uprawiania polityki, im dalej sięgałyby ofiary i wyrzeczenia sterroryzowanego, zaszantażowanego patriotycznego i katolickiego elektoratu, mającego obowiązek to "dobro wspólne" wciąż mieć na względzie, tym szersze stawałoby się pole do dalszej dezynwoltury i dalszej arogancji, mówiąc po prostu: zdrady, ze strony owej siły przewodniej, wyzwolonej tym sposobem od konieczności przestrzegania jakichkolwiek zasad, jakichkolwiek zobowiązań, czy to politycznej, czy moralnej natury. Odtąd przeciwnie - to obywatel-wyborca, patriota i katolik, skoro raz zagłosował w przeszłości na PiS, miałby święty, nieugięty obowiązek posłuszeństwa i wierności partii, która do żadnej wierności w stosunku do niego poczuwać się już musiała nie będzie.
Otóż jest rzeczą aż nazbyt oczywistą, że na taki rodzaj polityki nikt, kto uczciwy, zgodzić się nie może. I to jest powód, dla którego warto dzisiaj odkurzyć i przypomnieć ów niewysłany list. Niewysłany, z prostego powodu - z powodu pojawienia się na politycznym widnokręgu nowego ugrupowania: Ligi Polskich Rodzin, w którym katolicki narodowiec Macierewicz, znany, a jakże, z bezkompromisowej obrony zasad, wiary i interesu Narodu polskiego, zajął wcale poczesne miejsce.
Warszawa, 1.06.2001 r.
Pan Lech Żabski
Członek Ruchu Katolicko-Narodowego
Okręg Opolski RKN
Drogi Panie Leszku!
Ma Pan rację, że to skandal, że ktoś tu (czyli ja) rozpowszechnia jakieś bulwersujące informacje nt. RKN, a potem nie przysyła dowodów na potwierdzenie swoich słów. Tylko - jak już Panu mówiłem telefonicznie, nie mogłem wcześniej wysłać materiałów p. Jerzemu [Czerwińskiemu] z uwagi na to, że w chwilowym (przejściowym mam nadzieję) rozgardiaszu zaginęła kartka, na której zanotowałem otrzymany od Pana numer telefonu p. Jerzego i odnalazła się dokładnie na dzień przed Pana ponownym telefonem. Obawiam się, że musi mi Pan uwierzyć na słowo.
Oczywiście, znając Pana dobrą wolę i oddanie sprawie, nie mam Panu za złe, że jest Pan zdenerwowany. Ja też na Pana miejscu, słysząc takie rzeczy, byłbym tak samo - jeśli nie bardziej zdenerwowany. Tyle tylko, że o wiele bardziej powinien być Pan zdenerwowany obecną tragiczną sytuacją Polski, przed czym jak tylko mogłem ostrzegałem na łamach Głosu, również wbrew Macierewiczowi.
Ale muszę panu powiedzieć, że to Pana zdenerwowanie napawa mnie otuchą i nadzieją, że są jeszcze w RKN osoby, którym leży na sercu dobre imię i honor RKN. Bo ja, wyczerpawszy wszystkie dostępne mi środki zwrócenia uwagi różnych osób w RKN na zaistniałą sytuację, tę nadzieję już straciłem. Powinien Pan wiedzieć, iż skutkiem blisko rocznych działań grupy osób, w tym pięciu członków władz okręgowych i zarazem przewodniczących ogniw z terenu Warszawy, tak samo jak Pan zaangażowanych w sprawę Polski, był jedynie pokaźny stos dokumentów, pozostających praktycznie bez odpowiedzi ze strony władz RKN.
Sprawa jest bardzo rozległa i bardzo złożona - nie tak łatwo objąć ją w całości, a co dopiero zamknąć w paru słowach. Ponadto, znając sposób działania i myślenia obecnych władz RKN, żaden dowód nie jest dość wart, aby się nim zajmować poważnie. Dokładnie odwrotnie - wszelki dowód winy okazywał się być... dowodem niewinności tych, którzy ewidentnie zawinili. Sam Pan powtórzył to, co oni nieustannie powtarzali: to nieprawda, że uchwały zostały sfałszowane, a powszechne uwłaszczenie usunięte, bo przecież sam Macierewicz mówił i pisał na temat uwłaszczenia. Może i mówił i może i pisał, jeśli jednak i mówił i pisał, i w ogóle taki praworządny, to dlaczego sfałszował i statut i uchwały? To dlaczego popierał w Sejmie Balcerowicza, Geremka, Wąsacza...? Dowodem i aktem oskarżenia są dopiero wszystkie te dowody razem wzięte, które władze naczelne odrzuciły bez czytania. Musiałbym Panu przesłać to wszystko, co posiadam na ten temat. Jest to jednak niemożliwe do wykonania - sporządzenie kopii i przesłanie całego tego stosu papierów i dokumentów, z którymi Pan oraz p. Jerzy Czerwiński (jak się ostatnio dowiedziałem - wiceprzewodniczący RKN, a więc zastępca Macierewicza) powinniście się zapoznać.
W związku z tym przyszedł mi do głowy pomysł, który Pan albo przyjmie albo nie. Ponieważ uważam Pana za człowieka dobrej woli, proponuję, że to Panu najpierw opiszę swoje dzieje w RKN i w redakcji "Głosu", a z dokumentów prześlę jedynie te, które świadczą jednoznacznie, że aktualne uchwały programowe RKN oraz Statut różnią się zasadniczo od tych, jakie zostały rzeczywiście uchwalone na Kongresie. Do tego dołączam rozpaczliwą odezwę z Ełku dla przypomnienia, jak zmiana kierunku politycznego RKN wpłynęła na postawę "terenu".
Równocześnie te same materiały rozsyłam listem poleconym do Opola, Rzeszowa, Wrocławia oraz do Rady Naczelnej i niestety, również do Torunia, do O. Rydzyka oraz p. Z. Wrzodaka. W tej sytuacji nikt nie będzie mógł mówić, że o czymś nie wiedział, a ponadto wszyscy będą wiedzieli, że wszyscy wiedzą o sobie nawzajem, że wiedzą.
Więc jeżeli rzeczywiście sprawa honoru RKN leży Panu tak bardzo na sercu, a jest Pan dotąd jedynym aktualnym członkiem RKN, który potraktował sprawę poważnie, będę ogromnie zobowiązany, jeśli Pan nakrzyczy na prof. Bendera, na p. Połaneckiego, na płk. Bryma, dokładnie tak, jak na mnie Pan nakrzyczał przez telefon, że nic w tej sprawie nie zrobili, a jeśli będzie trzeba to na Wrocław, Opole i Rzeszów, że wiedząc to wszystko, dalej nic nie robią.
Dotąd krzyczała tylko rkn-owska Warszawa. Może jak zacznie krzyczeć pół rkn-owskiej Polski, jeśli pokaże swoje narodowe i katolickie sumienie, wtedy coś się ruszy. Wówczas dopiero być może dojdzie do kongresu, którego od dawna się w Warszawie jako ogniwa domagaliśmy i który dawno w ogóle powinien się już odbyć. Wtedy okaże się czarno na białym, jak to jest z honorem RKN i z tymi moimi rzekomymi "oszczerstwami". Sam Pan widzi, dobre imię członków RKN leży obecnie głównie w Pana rękach.
Bardzo żałuję, że Pan ani nasi koledzy z RKN, w tym p. Jerzy nie znacie podstawowych spraw. Niestety, dzięki szczelnej kontroli z Zarządu Głównego RKN, oraz niestety także Rady Naczelnej RKN, sprawy dość dobrze znane w Warszawie są zupełnie nieznane w innych okręgach. Moje stanowisko nie jest tylko moim stanowiskiem, bowiem podziela je szereg osób, przeważnie byłych przewodniczących ogniw warszawskich, do których i ja się [zaliczam]. Nie są to poza tym pierwsze lepsze osoby, gdyż zostały one wybrane na Zgromadzeniu Okręgu do Komisji Rewizyjnej lub do Zarządu Okręgu. Ale, jak już mówiłem, rozumiem doskonale Pańskie wzburzenie. Ja tak samo byłbym wzburzony.
Czy słuchał Pan ostatnich "Rozmów niedokończonych" (20.05.2001 r.) z udziałem A. Macierewicza? Ja słuchałem i to w głębokim poczuciu dziejącego się zła. Najbardziej dla mnie dotkliwe było to święte oburzenie Macierewicza na Kaczyńskiego za jego oskarżenie "Radia Maryja" o współpracę z Rosją. Nie wiem, czy Pan słyszał, czy pamięta, że przecież Macierewicz przez całe miesiące i lata taką właśnie propagandę i taki sposób dystansowania się od Radia Maryja uprawiał, przynajmniej od wiosny 1998 r. Sprytniejszy być może od Kaczyńskiego, nie oskarżał tak otwarcie RM o współpracę z Rosją i z KGB, jednak wspominając nadawanie programu RM na Syberię często podkreślał na zebraniach Ruchu Katolicko-Narodowego, którego w swoim czasie byłem członkiem i działaczem, na niechęć RM do Unii Europejskiej. Wprowadzał on przy tym w swoich wystąpieniach zastanawiający podział sił narodowych i katolickich na "prowschodnie" i "prozachodnie". Do "prowschodnich" należeć miał według niego J. Łopuszański i inni posłowie "Porozumienia Polskiego" oraz Radio Maryja "mające swoje interesy Rosji". RKN z kolei miał być "prozachodni". Wymowa jasna: RKN-owi pod przywództwem Macierewicza nie po drodze z takim "prowschodnim" Radiem Maryja, które nie popiera rządu Buzka, Krzaklewskiego i nie chce do Unii Europejskiej.
O ile pamiętam, Macierewicz straszył wręcz na walnym zebraniu członków RKN, przeważnie mocno krytycznych w stosunku do Unii Europejskiej, co to będzie, jak Polska nie wejdzie do UE i zostanie sama, na łasce i niełasce Rosji. Nie było wówczas żadnej mowy o NAFTA, zatem było to nic innego jak krypto-propaganda na rzecz Unii Europejskiej. Sądzę, że znajdzie się kilku świadków, którzy pamiętają tamte jego słowa. Wśród nich być może znajdzie się prof. Bender, który usiłując łagodzić przykry wydźwięk słów Macierewicza, zwrócił uwagę, że nie można tak mówić o Radiu Maryja.
Biorąc pod uwagę wieloletni udział A. Macierewicza i jego współpracownika Piotra Naimskiego (frankisty ożenionego - o ile mnie dobrze poinformowano - z wyznawczynią ortodoksyjnego judaizmu) b. członka Rady Naczelnej ROP, a obecnie doradcy J. Buzka ds. zagranicznych) wiele wskazuje, iż "prozachodnie" (właściwie - "proatlantyckie") cechy katolicyzmu i myśli narodowej Macierewicza są wypracowywane właśnie tam, przez ludzi w rodzaju Naimskiego czy Najdera. Stamtąd pochodzi także pomysł przyłączenia do Polski do NAFTA. Nie ulega zatem dla mnie najmniejszej wątpliwości, kto ostatecznie skorzysta na tym, jeśli damy się wszyscy zwieść temu nowemu przypływowi patriotyzmu i pobożności.
Nie jest to zresztą jedyny powód, dla którego zdecydowałem się napisać, gdyż dla mnie i szeregu osób, które zmuszone były z powodów zasadniczych odejść z RKN, cała jego polityczna działalność pod szyldem katolickim i narodowym stanowi przykład niespotykanej obłudy i zakłamania.
Macierewicza poznałem w 1988 r.. jako działacza niepodległościowego, wydawało mi się wówczas, pryncypialnego krytyka umowy okrągłego stołu. Moją pozytywną opinię o nim umacniały najpierw jego zgoda na opublikowanie w "Głosie" mojego artykułu, a następnie pośrednio fakt obalenia w 1992 r. przez "koalicję strachu przed lustracją" rządu J. Olszewskiego, w którym Macierewicz był ministrem MSW. Kiedy zatem Macierewicz włączył się czynnie w kampanię prezydencką Olszewskiego uruchamiając tygodnik, a wkrótce dwudziennik "Głos", nie miałem nic przeciwko temu, kiedy Macierewicz zaproponował mi współpracę ze swoim pismem. Miałem wówczas wiele istotnego, jak sądzę, do powiedzenia opinii publicznej, o czym świadczy ponad 100 opublikowanych w Głosie w latach 1995-1998 pełnoformatowych artykułów na tematy polityczne, społeczne, a z czasem nawet teologiczno-filozoficzne. Ponieważ nie przypominam sobie, aby Macierewicz w którymkolwiek przypadku zgłosił istotne zastrzeżenia do przedstawianego mu przeze mnie tekstu, po jakimś czasie nabrałem przekonania, dzisiaj po prostu śmiesznego, iż moja linia polityczno-intelektualno-etyczna jest niemal identyczna z linią Macierewicza. To moje tragicznie mylne wrażenie wynikało między innymi stąd, iż na jego prośbę opracowywałem różne dokumenty programowe, które nieomal w całości były przez niego akceptowane.
I tak w grudniu 1997 r. byłem autorem projektu "Założenia ideowo-programowe" na Kongres ROP-Katolicko-Narodowy, z którego większość tez i stwierdzeń przejęła dzisiejsza "Deklaracja ideowo-programowa" RKN. Na dodatek w maju 1998 r. Macierewicz poprosił o przygotowanie projektów uchwał programowych na kongres RKN w dniu 10 maja 1998 r.. W obu wypadkach czyniłem to nie będąc nawet delegatem na Kongres RKN, nie mówiąc już o członkostwie w Radzie Naczelnej, statutowym kierownictwie politycznym RKN. Otóż dzieje owych uchwał programowych oddają w wielkim skrócie istotę fenomenu Macierewicza, jeśli nie całego kierowanego przez Macierewicza Ruchu Katolicko-Narodowego, dlatego muszę sprawie tej poświęcić więcej czasu i miejsca.
Otrzymawszy takie zadanie, po analizie tego, co powinno zostać powiedziane i zrobione, aby RKN mógł stanowić rzeczywistą zmianę jakościową na polskiej scenie politycznej a także po ocenie, co jest realne, a co nie, sformułowałem propozycje trzech uchwał: "o szerokim froncie porozumienia" ugrupowań i osób o przekonaniach katolickich i narodowych, niezbędnego dla odtworzenia suwerenności narodu, o krytycznym stosunku RKN do wejścia do Unii Europejskiej, wreszcie - o dekomunizacji, rozumianej jako połączenie lustracji ze zmianą struktury własności z największym, jak to tylko możliwe, naciskiem na powszechne uwłaszczenie. Było to końcowe stwierdzenie, iż odejście od powszechnego uwłaszczenia RKN traktować będzie jako zdradę interesu narodowego. Była to w szczególności odpowiedź na ogłoszony w tym czasie przez Balcerowicza oraz rząd J. Buzka plan wielkiej wyprzedaży majątku narodowego.
Po nieznacznych poprawkach naniesionych przez Macierewicza bezpośrednio na komputerze, wspomniane projekty uchwał zostały przez niego zaakceptowane. Wymagały one jeszcze po poprawkach stylistycznego wyszlifowania, jednak nie mogłem się tym zająć z uwagi liczne obowiązki redakcyjne (prowadziłem wówczas przez trzy miesiące tzw. stronę krajową). Ponieważ Macierewicz, ani nikt z jego otoczenia, nie wykazywał najmniejszego zainteresowania tymi projektami uchwał, w dniu Kongresu pozostawały one w komputerze w takim kształcie, jaki nadał im Macierewicz wprowadzając swoje poprawki. Aż do rozpoczęcia Kongresu, kiedy to nagle okazało się, że są bardzo potrzebne i kiedy w trybie awaryjnym, drogą telefoniczną trzeba było poprosić asystentkę Macierewicza, która była akurat w biurze redakcyjnym, o wydrukowanie projektów uchwał i dostarczenie na miejsce Kongresu. (Posiadane przeze mnie kopie dokumentów noszą specyficzne tego ślady).
W takim kształcie Macierewicz parafował je i złożył jako współwnioskodawca [ze mną] w kongresowej Komisji Uchwał i Wniosków, o czym świadczy protokół tej Komisji wraz z załącznikami. W tym też brzmieniu zostały odczytane na Kongresie i przyjęte przez aklamację a następnie wręczone zaproszonym dziennikarzom, a niezależnie - opublikowane w "Głos-ie", który ukazał się dnia następnego. Od tego momentu były prawnie obowiązującym dokumentem, uchwalonym przez najwyższą statutowo władzą RKN, której nikomu, poza samym Kongresem, nie wolno było zmieniać.
Teoretycznie, jak było jednak w praktyce, okazało się dopiero w czerwcu 1999 r. podczas prac kontrolnych warszawskiej Okręgowej Komisji Rewizyjnej RKN, do której zostałem dokooptowany, aby mogła ona w ogóle działać. Zwróciłem wówczas uwagę, iż w tym czasie szereg członków RKN kwestionowało potrzebę powszechnego uwłaszczenia argumentując, że "ponieważ reformy kosztują i rząd musi sprzedawać majątek narodowy a nie przekazywać za darmo obywatelom". Oznaczałoby to, iż katolicko-narodowy RKN w ślad za AWS popierałby de facto liberalny program Unii Wolności i wskazywałoby co najmniej na poważne zaniedbania w dziedzinie znajomości programu RKN wśród samych jego członków.
Pamiętając, iż powszechne uwłaszczenie zostało zapisane w sposób stanowczy w uchwałach programowych RKN, zaczęliśmy jako Komisja badać, skąd takie anty-uwłaszczeniowe postawy w RKN się biorą. W jedynym dostępnym wówczas dokumencie programowym RKN, tj. w "Deklaracji ideowo-programowej" zawarty był tylko nader ogólnikowy postulat o "zwrocie Polakom majątku". Ustaliliśmy, że Uchwały programowe Kongresu z 10 maja 1998 r. zostały przez Zarząd Główny zachowane jedynie w formie archiwalnej i nigdy, poza rozesłaniem pewnej ilości do władz okręgowych w formie zbioru dokumentów kongresowych, nie były upowszechniane. W dodatku, po wydobyciu ich z archiwum Zarządu Głównego RKN i zapoznaniu się z ich treścią okazało się, iż zaledwie w dwa tygodnie po Kongresie 10 maja 1998 r. Zarząd Główny (którego Macierewicz był przewodniczącym) sfałszował dwie uchwały Kongresu. I tak w przypadku uchwały o "szerokim froncie porozumienia" usunięto fragment zdania świadczący, iż RKN uzależniał swoje wejście do AWS od tego, czy krok taki pozwoli realizować program RKN zawarty w uchwałach programowych. W przypadku natomiast uchwały o dekomunizacji wycięto cały wątek własnościowy, z powszechnym uwłaszczeniem włącznie, a przede wszystkim usunięto tamto stwierdzenie, iż odejście od powszechnego uwłaszczenia, podobnie jak od lustracji, RKN traktować będzie jako zdradę interesu narodowego.
Skutek polityczny zmiany treści uchwał programowych był następujący: RKN zamierza przywracać narodowi utraconą od 1939 r. pozycję suwerena przez: bezwarunkowe wejście do AWS i poparcie liberalno-ateistycznego programu Unii Wolności, przez równie bezwarunkowe poparcie dla realizowanego przez rząd J. Buzka programu wchodzenia za wszelką cenę do Unii Europejskiej oraz na rezygnację przez RKN z postulatu powszechnego uwłaszczenia i poparcie dla programu wielkiej wyprzedaży majątku narodowego. Jest to w istocie odwrócenie o sto osiemdziesiąt stopni programu politycznego RKN uchwalony przez Kongres 10 maja 1998 r.
Dalsze badanie przez Okręgową Komisję Rewizyjną wykonania przez władze RKN postanowień Kongresu wykazało, iż przy rejestracji RKN w statucie RKN pominięto m.in. uchwałę Kongresu, iż wszelkie wakaty we władzach RKN powinny być uzupełniane według ilości głosów oddanych na kandydatów podczas Kongresu. W rezultacie takich "zmian", a właściwie fałszerstwa Statutu RKN, zamiast utrzymania zasady ciągłości woli Kongresu, wprowadzono inną zasadę, iż wakaty będą obsadzane wyłącznie według woli i uznania Zarządu Głównego. Innymi słowy: "wybierajcie sobie, ile chcecie i jak chcecie, ale ostatecznie to Ja i nikt inny będę decydował, kto będzie zasiadał we władzach mojego ugrupowania". Ponadto nie wprowadzono do Statutu RKN uchwalonej przez Kongres formuły kary dyscyplinarnej za "działanie na szkodę RKN".
Nie trzeba dodawać, iż wszystkie te odchylenia od kształtu Statutu uchwalonego przez Kongres RKN naruszały statutową pozycję Kongresu jako najwyższej władzy w RKN przy formowaniu władz ugrupowania. Co więcej - mają ścisły ze związek ze sfałszowaniem programu RKN, bowiem nagły zwrot polityczny i to o 180 st. mógł pozostać bezkarny wyłącznie przy całkowitym i bezwarunkowym podporządkowaniu Macierewiczowi członków zasiadających w najwyższych i średnich władzach RKN. To z kolei wiązało się z milczącą akceptacją członków władz takich nieprawości, a zatem z ich totalną demoralizacją. Warto równocześnie pamiętać, iż pomimo upływu 4 lat od wyboru władz RKN w 1997 r. nie odbył się nowy Kongres, który rozliczyłby dotychczasowe władze. Dziś nawet nikt o tym nie pomyśli. Prawdopodobnie uznano, iż po doprowadzeniu do wyboru władz Kongres jest już nikomu do czegokolwiek potrzebny.
Warszawska Okręgowa Komisja Rewizyjna pod przewodnictwem p. Barbary Zawadzkiej, w której to Komisji pracach miałem zaszczyt brać udział, okazała się jedynym chlubnym wyjątkiem w całej strukturze RKN. Jako jedyna wykazała autentyczną troskę o dobro organizacji, jeśli nie o dobro Polski. Tymczasem na wspólnym posiedzeniu Zarządu Głównego z Radą Naczelną (nb. bardzo dziwna praktyka, żeby ciało polityczne brało udział w bieżących decyzjach) władze naczelne RKN odrzuciły bez zapoznania się protokół z ustaleniami Okręgowej Komisji Rewizyjnej. Z kolei Rada Naczelna RKN, kierowana przez prof. Ryszarda Bendera (niestety), nigdy nie odpowiedziała na skierowane do niej szeroko udokumentowane dalsze opracowania w tej sprawie. Nie mogliśmy jako Komisja do nikogo więcej się odwołać, bowiem Główna Komisja Rewizyjna po wyborze w 1997 r. nigdy się dotąd nie zebrała, a kiedy po wielkich staraniach udało się nam doprowadzić do jedynego i ostatniego spotkania jej członków, nic nie praktycznie nie wynikło, przede wszystkim wskutek obstrukcyjnych działań Zarządu Głównego RKN.
Niezwykle symptomatyczny jest sposób, w jaki Macierewicz tłumaczył naszym kolegom z RKN różnicę pomiędzy tekstem opublikowanym w "Głosie" a tym, jaki ogłosił w dokumentach z Kongresu Zarząd Główny RKN. Mianowicie usiłował on wmówić obecnym, iż Kongres uchwalił krótszą (tę faktycznie sfałszowaną) wersję i to ona jest obowiązująca, natomiast wersja prasowa (dłuższa) powstała jakoby w ten sposób, że na Kongresie Macierewicz miał zorientować się, że czegoś w uchwałach brakuje, udał się więc rzekomo do redakcji "Głosu", aby uchwały Kongresu "poprawić" (!). Lepsza jest więc jego zdaniem wersja dłuższa, ta na użytek opinii publicznej, tyle tylko, że nie jest ona prawnie obowiązująca dla kierownictwa RKN. Trzeba było widzieć ten żar w jego oczach, kiedy głosił, że to, co sfałszowane jest prawnie legalne, to natomiast oryginalne - nielegalne.
Najwyraźniej Macierewicz jest przekonany, iż ludziom można wmówić niemal wszystko, byle tylko mówić bez wahania, z wielkim przekonaniem. A jak było naprawdę, można się przekonać osobiście porównując tekst Zarządu Głownego z oryginałem podpisanym przez samego Macierewicza na sali Domu Parafialnego "Betania" na Ursynowie-Natolinie, gdzie Kongres RKN właśnie się odbywał.
Nie piszę tego wszystkiego, tak jak nie czyniłem, z upodobania do prawnego formalizmu czy jakiegoś wygórowanego radykalizmu moralno-etycznego, zawsze w jakiś sposób podejrzanego, kiedy w grę wchodzi ocena innych, nie siebie. Jednak właśnie te dokumenty są jedyną dokumentacją całej politycznej obłudy i zakłamania Macierewicza. Gdyby nie te dowody, moje spostrzeżenia z okresu współpracy z Macierewiczem byłyby jedynie indywidualnymi, czysto subiektywnymi chwilowymi wrażeniami, na których nie można się oprzeć. Dopiero "zmiany" dokonane w programie i statucie RKN tłumaczą, dlaczego Macierewicz głosował za Balcerowiczem, za Geremkiem, za Wąsaczem, za 12 regionami, za tym wszystkim, za czym jako przewodniczący Ruchu Katolicko-Narodowego głosować nie powinien. Dopiero te dokumenty wyjaśniają, dlaczego już w maju 1998 r. zablokował prace Komisji Programowej RKN, w której brałem udział, kiedy okazało się, że Komisja ta jest przeciwna projektowanej reformie administracyjnej, a zwłaszcza 12 regionom oraz dodatkowemu szczeblowi powiatowemu. Tłumaczą one również, dlaczego z dnia na dzień zaczęło się niezadowolenie Macierewicza z nader umiarkowanej krytyki rządu J. Buzka, dlaczego na sam widok mojego artykułu nt. ruchu uwłaszczeniowego w sierpniu 1998 r. stwierdził, że "ludzie dawno sobie powszechne uwłaszczenie odpuścili".
Takich powodów nieufności do Macierewicza jest więcej. Pamiętam, jak zostałem zwymyślany, że spóźniłem się piętnaście minut, ponieważ byłem na spotkaniu z O. Rydzykiem w klubie Słowa Powszechnego w sprawie dyskryminacji Radia Maryja i zamierzałem właśnie to spotkanie zrelacjonować. W końcu sierpnia 1998 r., po wytknięciu Krzaklewskiemu dwulicowość po jego występie w "Radio Maryja" w tekście "Powtórka z Wałęsy" Macierewicz podsunął mi do podpisu napisany przez siebie tekst wychwalający pod niebiosa zasługi Krzaklewskiego w integrowaniu prawicy (którą to zintegrowaną prawicę ten ostatni oddał wszak na usługi Unii Wolności). Kiedy uchyliłem się od tego, przerobił osobiście polemikę Piotra Bączka z moim tekstem nt. Krzaklewskiego tak, że wyszedł z tego dwukolumnowy generalny atak na mnie, za moje "niesprawiedliwe oskarżenia" pod adresem Krzaklewskiego.
Z tekstu opublikowanego w "Głosie wynikało, iż jakoby obciążałem Krzaklewskiego odpowiedzialnością za stan państwa, co wówczas, po kilku miesiącach zaledwie rządów AWS-UW stanowiłoby niemal jawną próbę przerzucania odpowiedzialności z postkomunistów na stronę "solidarnościową". Dzisiaj być może chętnie pod takim stwierdzeniem bym się podpisał, niemniej jednak wówczas taka teza nie podparta faktami musiała budzić wyjątkowo niekorzystne dla mnie skojarzenia czytelnika. Dlatego zwróciłem się do Macierewicza o prawo do natychmiastowej repliki na wspomniany tekst Bączka (mocno skorygowany ręką Macierewicza). Odmówił kategorycznie stwierdzając, że będę mógł to uczynić dopiero po upływie blisko trzech tygodni. Ponieważ zażądałem w tej sytuacji decyzji kolegium redakcyjnego, odbyło się ono dnia następnego, jednak dopiero po długim przekonywaniu każdego z członków kolegium z osobna przez Macierewicza, żeby zagłosował zgodnie z jego życzeniem, na moją ewidentną niekorzyść. Ostateczny wynik był więc z góry do przewidzenia. To stało się bezpośrednim powodem mojego odejścia z "Głosu". Wolałem odejść z redakcji "Głosu", nie otrzymując 1,5 miesięcznego wynagrodzenia za swa ciężką pracę, niż uczestniczyć dłużej w manipulowaniu czytelnikami, w dalszym utrzymywaniu wrażenia, że Macierewiczowi i "Głosowi" chodzi tylko i wyłącznie o obronę interesu narodowego.
Urok i siła przekonywania, z jaką Macierewicz zapewnia obecnie słuchaczy Radia Maryja i o.o. Redemptorystów o swym tym razem niewątpliwym patriotyzmie i gotowości obrony interesu narodowego, przypomina mi dziś siłę argumentacji, z jaką nakłonił wówczas członków kolegium redakcyjnego do swej racji, a także jak przekonywał zbulwersowanych wspomnianymi objawami niepraworządności przewodniczących ogniw warszawskiego RKN, że fałszywe to legalne, a to, co oryginalne - za niebyłe i nie obowiązujące. Można powiedzieć, iż pod względem uwodzenia słuchaczy jest szczególnie skuteczny.
Dopiero w świetle dokumentów programowych i statutowych RKN w rok po odejściu z redakcji (pozostawałem nadal członkiem ugrupowania, pomimo zerwania współpracy z Macierewiczem) stało się dla mnie jasne, że usiłując realizować w swojej publicystyce program zawarty w napisanych przez siebie uchwałach programowych RKN, byłem przez całe trzy miesiące z zasadniczej opozycji do wydawcy pisma oraz lidera ugrupowania, który dla względów koniunkturalnych zdecydował się przestawić katolicko-narodowy RKN na laicko-liberalne tory Unii Wolności. Przypuszczalnie moja naiwnie pryncypialna publicystyka była mu potrzebna do kamuflowania przeprowadzanego właśnie politycznego zwrotu. Przestało mu zależeć na niej wówczas, kiedy zaczęła przynosić więcej strat, niż korzyści.
Wcześniej nie brałem poważnie wypowiadanych przez Macierewicza kilkakrotnie stwierdzeń, że właściwie ludzie powinni dopłacać do tego, iż drukują się w "Głosie", ponieważ dzięki temu się "nagłaśniają". Rzeczywiście, jego honoraria, jeśli w ogóle były, to głodowe, a po za tym trudne do wyegzekwowania. A przecież czerpał z dochody z tej dodatkowej, nie opłaconej ludzkiej pracy. Z tych dochodów był wstanie opłacać swoich zaufanych ludzi wcale pokaźnymi gażami rzędu 4 tys. zł. Gdybym wówczas wiedział choćby część tego, co wiem dzisiaj o Macierewiczu, z pewnością zwróciłbym też wcześniej uwagę na fakt, iż potrafił niekiedy składać komuś gratulacje z racji opublikowania w "Głosie" artykułu, wyrażając równocześnie swoją zasadniczą niezgodę z jego treścią. "Gratuluję artykułu, chociaż się z nim nie zgadzam" - mówił wtedy. Dzisiaj oznacza dla mnie tyle, co: "bardzo niesłuszne, ale bardzo przekonywujące".
Tak więc jak Krzaklewski był "powtórką z Wałęsy" ("Jestem za, ale muszę przeciw"), tak Macierewicz jest dla mnie obecnie "powtórką z Krzaklewskiego". Dlatego rozpacz mnie ogarnia, kiedy słyszę, jak bierze udział w dyskusji "Co to znaczy być Polakiem patriotą", rozdziera szaty, że "wielu opadają ręce z braku nadziei", kiedy sam własnoręcznie do tej beznadziei się przyczynił.
Przedstawia UPR jako "przykład cynizmu" i "czysto koniunkturalnej roli", jeszcze jednego ugrupowania, które "obiecuje wszystko, lecz niczego nie zrealizuje". Jego własne RKN jest takim właśnie ugrupowaniem - nie zrealizowało nawet tego, do czego zobowiązane było przez własnych członków. Nie kto inny jak Macierewicz, werbalnie deklarując poparcie dla powszechnego uwłaszczenia, przez szereg lat swojej kadencji faktycznie współtworzył szeroki front milczącego przyzwolenia na rozkradanie majątku narodowego i wchodzenie do Unii Europejskiej "po trupach". Udowodnił swoim postępowaniem, że niczego, poza może jedną lustracją, dzięki której mógł wykazać swoją przydatność, nie miał i nie ma zamiaru zrealizować.
Jest oczywiste, iż po tym, jak jego własne ugrupowanie o złamanym politycznym i moralnym kręgosłupie rozpadało się, bądź wskutek odrazy do takiej linii politycznej, bądź to z racji masowego przechodzenia na stronę AWS, Macierewicz stara się złapać ponownie polityczny wiatr w swoje dziurawe żagle. Jest to zjawisko dość zrozumiałe, któremu nie można się specjalnie dziwić. Małe ugrupowanie jak RKN mówiące i postępujące dokładnie jak AWS nie jest nikomu do niczego niepotrzebne. Równocześnie potrzebne jest na gwałt nowe nieskalane oblicze lidera-patrioty. Jak wynika z wydanej przez RKN ulotki, przedstawia się on jako "człowiek z zasadami"(!). Tymczasem doświadczenie w RKN uczy, iż jedyną zasadą, jaką w praktyce stosuje, to zasada łamania wszelkich pisanych i niepisanych zasad.
Najgorsze bodaj jest to, iż każda polityczna zdradliwość Macierewicza zdaje się być systematycznie nagradzana nowa falą nadziei i oczekiwań w stosunku do jego osoby, kolejnymi rzęsistymi oklaskami ze strony nie znających go bliżej a pragnących dobra Ojczyzny zwykłych ludzi. Jak wtedy, kiedy dwukrotnie celowo spóźniał się, by w samym środku Mszy św. ostentacyjnie wkroczyć na prezbiterium, aby wszyscy patrzyli wyłącznie na niego i - widząc jego zażyłość z Radiem Maryja i jego O. Dyrektorem, przywitali go głośnymi brawami. Gdyby go choć trochę znali...
W tej sytuacji, jeżeli RKN rzeczywiście traktuje poważnie swoje podstawowe zadanie doprowadzenie do "przywrócenia zasad moralności politycznej", ma właśnie doskonałą okazję, by pokazać opinii publicznej, jak to swoje zadanie rozumie. W każdym razie, dopóki nie uporządkuje swoich elementarnych spraw programowych i statutowych, nie ma co szukać pośród uczciwych, przyzwoitych politycznie ugrupowań patriotycznych. Faktu tego nie zmieni nawet to, iż pośród członków RKN jest z pewnością wielu ludzi dobrej woli, szczerze oddanych sprawie polskiej. RKN, którego są członkami, jako organizacja systematycznie manipulująca nawet własnymi członkami, nie mówiąc już o narodowo-katolickim elektoracie, jest całkowicie niewiarygodna politycznie.
Ciekaw jestem Panie Leszku, Pańskich spostrzeżeń i uwag. Szczęść Boże
Jerzy Rachowski
_________________________
Za komentarz do powyższego listu niech posłuży opinia o Macierewiczu, wygłoszona publicznie przez nieznaną z nazwiska osobę na Spotkaniu z dr Andrzejem Leszkiem Szcześniakiem w Muzeum Etnograficznym w Warszawie w dniu 29 stycznia 2000 r.:
Antoni Macierewicz wystąpił w obronie Wąsacza. Najprawdopodobniej ratował jego głowę. Poprzednio głosował przeciw odwołaniu Balcerowicza. Broniąc Wąsacza wykazał się ogromnym cynizmem, używając do tego celu uwłaszczenia. To doskonały przykład, że Unia Wolności ma konie trojańskie wszędzie, nawet wśród niezależnych. Każdy z nich używa innego języka, lecz atakują razem. Dlatego nie ulegajmy manipulacji i przestańmy dzielić na lewicę i prawicę. W Polsce podziały przebiegają inaczej. Pan Macierewicz tylko udaje narodowca. Fałszywa jest także jego gazeta “Głos”. Czy tacy jak on nie są bardziej niebezpieczni od SLD? Ukryty wróg jest gorszy od jawnego. Demaskujmy konie trojańskie Unii Wolności. [Brawa]
Jak widać, już w styczniu 2000 roku A. Macierewicz miał dobrze utrwaloną w naszym społeczeństwie opinię, delikatnie mówiąc, apostaty sprawy narodowej.
(c.d.n.)
• Lis w skórze lwa, czyli - Przychodzi Macierewicz z propozycją (1)
• Lis w skórze lwa, czyli - Przychodzi Macierewicz z propozycją (2)
• Lis w skórze lwa, czyli - Przychodzi Macierewicz z propozycją (3)
• Lis w skórze lwa, czyli - Przychodzi Macierewicz z propozycją (4)
• Lis w skórze lwa, czyli - Przychodzi Macierewicz z propozycją (5)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz