środa, 31 sierpnia 2011
Wpisanie do Konstytucji zasady zdrady Narodu i państwa odtąd wartością samą w sobie.
Publikowany w "Naszym Dzienniku" w styczniu 2011 tekst prof. Krystyny Pawłowicz, a przypominany przez nas obecnie, ma już właściwie znaczenie głównie historyczne. W lipcu br. bowiem prezydent Bronisław Komorowski podziękował wszystkim środowiskom politycznym za zawarcie kompromisu w sprawie zmian w konstytucji, dotyczących członkostwa Polski w UE. (Komorowski dziękuje za kompromis ws. zmian w konstytucji). "Ten kompromis jest wartością samą w sobie w obliczu zbliżającej się kampanii wyborczej przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi."
Przypisywana PiS-owi w jednym z podtytułów rzekoma obrona polskiej suwerenności oznacza w istocie zaakceptowanie przez PiS zasadniczej idei prezydenckiego projektu, a mianowicie dostosowania polskiej ustawy zasadniczej do traktatu lizbońskiego, z tąż konstytucją jawnie sprzecznego, do treści owego traktatu.
To znaczy w istocie, iż w Sejmie zapadł ostatecznie consensus pomiędzy PiS, PO, SLD, i PSL co do tego, w jaki sposób ma zostać usunięte dostrzegalne gołym okiem dotychczas istniejące sprzeczności traktatu z Konstytucją RP. A mianowicie: poprzez dostosowania brzmienia polskiej konstytucji do brzmienia traktatu lizbońskiego, na co zresztą sama Autorka w swoim tekście jednoznacznie wskazuje, traktatu - przypomnijmy - przyjętego bez czytania (brak jakiegokolwiek tekstu jednolitego!) w dniu 1.04.2008 przez wszystkie wysokie umawiające się dziś strony owego sejmowego kompromisu.
Po pierwsze więc - mamy obecnie do czynienia z bodaj najjaskrawsze potwierdzeniem, że to nie Konstytucja RP (zwłaszcza art. 8 ust. 1), ale traktat lizboński jest dla całego obecnego Sejmu faktycznym prawem najwyższym. A po wtóre - mamy do czynienia nie z czym innym, jak tylko z samouniewinnieniem się, zalegalizowaniem zbrodni rażącego pogwałcenia Konstytucji, a zatem zdrady stanu, poprzez wpisanie apologii owej zdrady, przez samych sprawców zbrodni, do polskiej ustawy zasadniczej, dotąd najwyższego prawa w Polsce. Niejako do Konstytucji zostaje wpisana jako bodaj najwyższa zasada prawa a nawet obowiązku zdrady Narodu i państwa.
Nie od rzeczy będzie w tym miejscu przypomnieć, że kluczowe znaczenie dla bezprawnego narzucenie Polsce zdradzieckiego antykonstytucyjnego traktatu lizbońskiego w 2008 r. miała wcześniejsza odmowa skorzystania przez nieżyjącego Lecha Kaczyńskiego, ówczesnego prezydenta RP z ramienia PiS z prawa skierowania projektu traktatu do Trybunału Konstytucyjnego, celem uprzedniej kontroli konstytucyjności tej umowy międzynarodowej, będącej traktatową wersją Konstytucji Unii Europejskiej, tworzonego w ten sposób nowego bytu prawnego - europejskiego superpaństwa. Jak pamiętamy, prezydent Czech, Vaclav Klaus, kierował ten traktat do czeskiego Trybunału Konstytucyjnego dwukrotnie. Polski "obrońca suwerenności" z PiS - ani razu, choć miał do tego specjalne konstytucyjne wyłączne upoważnienie. (Red.)
Prof. Krystyna Pawłowicz: Unijny suweren nad Polską
Nasz Dziennik, 4.01.2011
Niejasny jest powód zgłoszenia przez prezydenta projektu zmiany Konstytucji, głównie w celu stworzenia warunków przyjęcia euro, właśnie teraz, gdy strefa tej waluty przechodzi głęboki kryzys, a jej przyjęcie stało się w innych krajach powodem kłopotów finansowych. Istnieje też prawdopodobieństwo (a może szansa) rozpadu tego systemu. Poza tym - jak pokazują badania - Polacy obawiają się wprowadzenia w kraju unijnego pieniądza i nie popierają tego pomysłu.
Projekt PiS ujmuje sprawę polskich relacji z zagranicą modelowo, ogólnie nakreślając warunki, zasady i tryb przekazywania kompetencji polskich organów władzy państwowej na rzecz różnych potencjalnych, jakichkolwiek organizacji lub organów międzynarodowych dziś i w przyszłości. W projekcie [tym], podobnie jak w obowiązującej Konstytucji, nie wymieniono ani razu nazwy Unii Europejskiej ani żadnej innej organizacji. Jak nakazują zasady poprawnej techniki legislacyjnej, przepisy - zwłaszcza konstytucyjne - powinny mieć charakter pojemnych norm abstrakcyjnych, tworzących trwałe ramy działania na przyszłość dla różnych sytuacji faktycznych, różnych układów i sojuszy. W obecnych warunkach projekt PiS dotyczyłby relacji Polski z UE, gdyż tylko tej organizacji Polska przekazała traktatami swe liczne uprawnienia.
Takiej modelowej koncepcji określenia w Konstytucji stosunków RP z organizacjami międzynarodowymi odpowiada też tytuł proponowanego w projekcie PiS nowego rozdziału Xa: "Przekazanie kompetencji organizacji międzynarodowej lub organowi międzynarodowemu".
Z kolei projekt prezydencki ma charakter kazuistyczny, nakierowany jest na konstytucyjne uprzywilejowanie członkostwa Polski tylko w jednym, konkretnie wskazanym z nazwy podmiocie, tj. w UE. Projekt zezwala, by RP przekazała swe suwerenne kompetencje tylko na rzecz tej jednej organizacji. Podkreśla to także tytuł projektowanego nowego rozdziału Xa: "Członkostwo Rzeczypospolitej Polskiej w Unii Europejskiej". Jednocześnie proponuje się w projekcie uchylenie obecnego art. 90 Konstytucji, który ogólnie zezwala na przekazanie nieoznaczonej imiennie organizacji międzynarodowej kompetencji polskich organów w niektórych sprawach.
Dwie wizje członkostwa
Oba projekty - PiS i prezydencki - zmierzają też w odmiennych kierunkach, realizują różne wizje Polski jako państwa członkowskiego organizacji, której przekazywać można suwerenne kompetencje władz krajowych. PiS proponuje konstytucyjne gwarancje i konkretne tryby chroniące suwerenność Polski w stosunkach z organizacjami zagranicznymi, którym przekazane zostaną kompetencje polskich władz publicznych. Proponuje zabezpieczenie nadrzędności polskiego parlamentu i jego wpływu na decyzje podejmowane przez taką organizację wobec Polski.
Projekt PiS wyraźnie wykorzystuje ustalenia niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego orzekającego w sprawie traktatu lizbońskiego, którego wyrok nakazywał gwarantować i chronić suwerenność państwa i wpływ parlamentu niemieckiego. Z kolei projekt prezydencki zmierza do konstytucyjnego (czyli na bardzo długo) utrwalenia wyłącznie unijnych więzi Polski. Wydaje się to nawet logiczne, gdyż przekazanych już raz polskich kompetencji na rzecz organów UE (w sprawach gospodarczych już przekazano Unii ok. 85 proc. spraw) nie można ponownie przekazywać jeszcze innym organizacjom międzynarodowym.
Licznymi propozycjami organizacyjno-prawnymi w pełni i bezpośrednio konstytucyjnie projekt niejako "wciela" Polskę w obszar państwa unijnego. Projekt powagą Konstytucji chce zatwierdzić ten stan, czyniąc z przynależności Polski do UE w istocie trwałą cechę naszego ustroju. Stwierdzenie na początku art. 227a projektu, że Polska "jest członkiem Unii Europejskiej", oznaczać może też w praktyce, iż każde działanie Sejmu podjęte na poziomie ustawowym lub przez inne organa na niższym poziomie lub działania społeczne zmierzające do podważenia zasadności tego członkostwa będą traktowane np. przez Trybunał Konstytucyjny (do czasu zmiany tak brzmiącej Konstytucji), przez sądy powszechne, administracyjne i aparat wykonawczy jako sprzeczne z Konstytucją i zmierzające nawet do obalenia konstytucyjnego ustroju RP.
Propozycja art. 227a projektu jest niezwykle groźna i w praktyce posłużyć może do pacyfikowania w majestacie prawa grup, partii i osób niechętnych uczynieniu z Polski na trwałe części państwa unijnego. Podobny przepis w okresie PRL, konstytucyjnie nakazujący przyjaźń ze Związkiem Sowieckim, służył następnie do walki z przeciwnikami wiecznego sojuszu z tym imperium jako podważającymi ustrój PRL.
Warto przyjrzeć się bliżej szczegółowym propozycjom obu projektów, by lepiej zrozumieć podejście obu środowisk do spraw polskich i ocenić stopień odpowiedzialności za Rzeczpospolitą.
Zamach na NBP
Celem projektu prezydenckiego jest według jego autora, "zmiana niektórych przepisów konstytucyjnych utrudniających wykonywanie zaciągniętych [traktatami o akcesji do Unii i lizbońskim] zobowiązań".
Chodzi o taką zmianę obowiązujących przepisów, by możliwe stało się przyjęcie przez Polskę waluty euro i przystąpienie do unii gospodarczo-walutowej.
Projekt chce też stworzyć nowe procedury w polskiej Konstytucji, które umożliwiłyby włączenie najwyższych polskich organów w przewidziane w Lizbonie nowe tryby zmiany traktatów w postępowaniach uproszczonych oraz określiły konstytucyjne etapy wystąpienia z UE. Do osiągnięcia tych celów projekt przewiduje zmiany, które ostatecznie zlikwidują "polskie bariery" ustrojowe dla pełnego podporządkowania polskiego systemu walutowo-finansowego de facto najsilniejszym krajom europejskim (Niemcom i Francji).
Tak więc projekt prezydencki chce zadekretować aż na poziomie konstytucyjnym, że "NBP należy do Europejskiego Systemu Banków Centralnych" i "realizuje zadania i wykonuje kompetencje określone w Traktatach stanowiących podstawę Unii Europejskiej oraz w ustawie". Co więcej, projekt konstytucyjnie uniezależnia (!) NBP w jego działalności od innych organów państwowych ("NBP jest w swojej działalności niezależny od innych organów państwowych" - art. 227 ust. 1 projektu).
Tak więc prezydent, by spełnić unijne wymogi, które Polska wzięła na siebie wraz z traktatem o akcesji (m.in., że przyjmuje walutę euro), konstytucyjnie, z nadgorliwą przesadą, pozbawia NBP jego fundamentalnej, ustrojowej funkcji ustalania i realizacji polskiej polityki pieniężnej, wyłącznego prawa emisji pieniądza i odpowiedzialności za wartość polskiego pieniądza. NBP w planach prezydenta dostosowującego naszą Konstytucję do traktatów unijnych przestaje być elementem realizacji interesów państwa polskiego, a staje się częścią organizacji walutowej państwa europejskiego. Ma działać i wykonywać zadania ustalone poza Polską przez struktury UE nierealizujące ani niechroniące interesów gospodarczych naszego kraju, lecz broniące interesów jej głównych decydentów (Niemiec i Francji).
Aby podległość i lojalność wobec Unii była pełna, projekt nakazuje, by NBP był "niezależny w swej działalności od innych [polskich] organów państwowych", także od rządu czy parlamentu. Jedyną konstytucyjną, organizacyjną "nicią" wiążącą NBP z organami polskimi jest prawo prezydenta do złożenia wniosku o powołanie prezesa NBP przez Sejm. Na tym merytoryczna "polskość" NBP w zasadzie się skończy. Polska wyznaczy więc tylko osobę, która będzie działała i wykonywała w Polsce zadania wyznaczone bankowi przez UE i w jej interesie. NBP będzie dbał głównie o stan waluty euro w Polsce, złotówka zostanie bowiem wyeliminowana.
Powstaje jednak pytanie, na jakiej podstawie konstytucyjnej NBP będzie wykonywał funkcje dla Polski, gdy strefa euro i sama Unia się rozpadną? Trzeba będzie wtedy znowu zmieniać doraźnie Konstytucję, a do tego czasu NBP będzie w Polsce działał nielegalnie?
Aby możliwie pełnie uniezależnić działalność NBP od polskich władz, projekt prezydencki proponuje też wyłączenie NBP spod kontroli polskiej NIK w zakresie, w jakim dotyczy to "realizowania zadań i wykonywania kompetencji określonych w traktatach stanowiących podstawę UE", oraz wyłączenie odpowiedzialności prezesa NBP przed polskim Trybunałem Stanu.
Ponieważ projekt prezydenta przekształca dotychczasowy polski bank centralny głównie w element unijnego systemu bankowego, odpowiednio modyfikuje też organizację NBP. Projekt likwiduje obecny konstytucyjny organ NBP - Radę Polityki Pieniężnej, która obecnie ustala dla Polski corocznie założenia polityki pieniężnej. Odbiera też w konsekwencji prawo prezydenta do powoływania członków tej Rady (skoro Rady już nie będzie).
Zmiany dotyczące NBP mają wejść w życie dopiero po przyjęciu przez Polskę waluty euro. Trzeba jednak podkreślić, iż konstytucyjne włączenie banku centralnego Polski na trwałe do zagranicznego systemu finansowo-walutowego jest niezwykle dotkliwym przejawem ograniczenia suwerenności gospodarczej naszego kraju na długie lata. Co gorsza, czyni się z tego trwałą cechę ustroju RP!
W obliczu takiej zmiany Konstytucji nasuwa się refleksja, iż projekt prezydencki jest w istocie aktem w znacznej części samolikwidacji odrębności państwowej Rzeczypospolitej, jej inkorporacji do struktur podmiotu o celach sprzecznych z systemem wartości, zasadami i przepisami obecnej polskiej Konstytucji. Wystarczy spojrzeć do tekstu preambuły naszej Ustawy Zasadniczej. Jest też swego rodzaju lekceważeniem aktu rangi konstytucji planowanie wejścia w życie niektórych przepisów projektu, w zależności od spełnienia się pewnych przyszłych, lecz niepewnych warunków (gdy Polska wejdzie do strefy euro). Konstytucji nie można traktować jak aktu typu "wersja w oczekiwaniu", która w razie niespełnienia warunku, tj. przyjęcia przez Polskę euro - nigdy nie wejdzie w życie, ośmieszając nie tylko samą Konstytucję, ale i sprawców takiego jej traktowania.
Przygotowującym taką "przyszłościową", lecz niepewną w realizacji zmianę Konstytucji, chodziło być może o to, by już dziś, wykorzystując swą chwilową większość konstytucyjną, "wstawić" do Konstytucji przepisy, których wejście w życie w przyszłości chcą zagwarantować już dziś. Będą one wtedy wiązały (krępowały) także następców obecnie rządzących, którzy być może takich celów nie chcieliby realizować, ale nie będą dysponować większością umożliwiającą zmianę Konstytucji.
Wtopić się w Unię
Poza sprawą podporządkowania NBP organom UE i jego reorganizacji w razie przyjęcia przez Polskę euro projekt prezydencki reguluje też zbiorczo niektóre procedury w sprawach unijnych. Ich cechą wspólną jest utrwalanie statusu Polski jako państwa możliwie trwale związanego z państwem unijnym, ułatwianie procedur przekazywania polskich kompetencji Unii i utrudnianie wystąpienia z niej. Na wstępie tej części przepisów projekt przedstawia subiektywną charakterystykę Unii Europejskiej, która zdaniem prezydenta, "szanuje suwerenność, tożsamość narodową, respektuje zasady pomocniczości, demokracji, państwa prawnego", szanuje godność człowieka, wolność i równość oraz "zapewnia ochronę wolności i praw człowieka porównywalną [?] z ochroną tych wolności i praw w [polskiej] Konstytucji".
Ten ideologiczny i oczywiście nieprawdziwy opis UE nie ma charakteru prawnego, i w ogóle nie powinien się znaleźć jako "obiektywna zasada" w polskiej Konstytucji. Opinia własna prezydenta ma charakter życzeniowy, gdyż wiadomo, iż istotą budowanego państwa unijnego jest właśnie ograniczanie suwerenności państw członkowskich przez "bezzwrotne" przejmowanie ich strategicznych kompetencji, zamazywanie ich tożsamości na rzecz "europeizacji" czy przez "deficyt demokracji", który przyznawany jest przez samą Unię. Zaś unijne standardy ochrony wolności i praw są podwójne. Stosowane są w ograniczony sposób wobec np. chrześcijan, instytucji rodziny, wspólnot narodowych, przedsiębiorców itp.
Projekt prezydencki dostosowuje konstytucyjny ustrój państwa polskiego do interesów UE. Tak jak projekt PO dotyczący zmiany Konstytucji w sprawach wewnątrzpolskich wzmacnia istotnie władzę wykonawczą, administracyjną, rząd, premiera kosztem parlamentu, prezydenta, obywateli, tak prezydencki projekt "unijny" wyraźnie osłabia możliwości i rolę polskich podmiotów wobec Unii, umacniając tym samym czynniki zagraniczne wobec Polski.
Projekt m.in. obniża większość senacką potrzebną do wyrażenia zgody na ratyfikację umowy międzynarodowej przekazującej kolejne kompetencje Polski na rzecz UE (z obecnych 2/3 na bezwzględną większość). Znosi - jako warunek ważności wyniku referendum wyrażającego zgodę na przekazanie Unii polskich kompetencji - wymóg udziału w nim ponad 50 proc. uprawnionych do głosowania. Za zgodę Polaków na taką umowę prezydent chce uznać każdą większość głosujących, niezależnie od frekwencji. Bardzo obniża to rangę tak brzemiennego w narodowe skutki aktu, jak zrzeczenie się kolejnej partii suwerennych kompetencji służących przecież wszystkim polskim obywatelom, a nie dowolnie niskiej kosmopolitycznej mniejszości.
Tak samo niskie wymagania - w porównaniu ze stanem obecnym - stawia projekt w przypadku zgody na zmianę traktatów unijnych, skutkującą przejęciem przez Unię kolejnych kompetencji narodowych nie w drodze odpowiedniej umowy Unii z państwem członkowskim, lecz w uproszczonej procedurze tzw. kładki dokonanej przez same organa unijne.
Niejasne i mało precyzyjne prawnie jest postanowienie projektu stwierdzające, iż "obywatel UE korzysta na terytorium Polski z wolności i praw gwarantowanych w prawie UE w zakresie jej kompetencji". Przede wszystkim kompetencje Unii nie są stałe ani wyraźnie określone; co więcej, system wartości i liczne "prawa" unijne są częstokroć sprzeczne z podstawowymi prawami i wolnościami chronionymi przez polską Konstytucję, np. w zakresie małżeństwa, życia, rodziny, sfery obyczajowości itp.
Tak sformułowana propozycja prezydencka całkiem obala postanowienia ciągle obowiązującej polskiej Konstytucji i jest z nimi nie do pogodzenia. Polska nie przyjęła zresztą niektórych praw obowiązujących w państwie unijnym. Nadto nie powinna gwarantować "obywatelom UE" (czy też Polakom?) praw sprzecznych z polską Konstytucją, tym bardziej że propozycja przepisu ma charakter blankietowy i zmuszałaby do zapewnienia w Polsce korzystania "obywatelom Unii" z wszelkich, wymyślanych - też w przyszłości - najdziwaczniejszych przywilejów, które Unia masowo produkuje. Tak blankietowo sformułowany projekt daje obcokrajowcom z obszaru UE prawo do roszczeń wobec polskich organów o uniemożliwienie im korzystania w naszym kraju z najróżniejszych swobód.
Inne bardzo niejasne postanowienie projektu przewiduje w art. 227g, iż RP "podejmuje działania niezbędne dla zapewnienia skuteczności prawa UE w krajowym porządku prawnym". Jest to przykład nieprawidłowo sformułowanego przepisu, który jest pusty normatywnie, tzn. nie ma w nim żadnego konkretnego elementu prawnego. W nauce prawa określenia typu "podejmuje niezbędne działania" (ale jakie konkretnie, prawnie?) traktowane są jako niedające podstaw prawnych do jakichkolwiek działań wobec kogokolwiek. Zamieszczone jednak w Konstytucji mogłoby być w praktyce dowolnie interpretowane i z pewnością stanowiłoby furtkę do naruszeń Konstytucji lub działań sprzecznych z jej postanowieniami i wartościami, które ma w interesie Polski chronić.
Nie jest też jasne, kto konkretnie i jakie precyzyjnie "niezbędne działania" oraz wobec kogo miałby w interesie Unii podejmować. Stwierdzenie, iż zobowiązana jest do tego "Rzeczpospolita", prawnie nie mówi nic, bo każda konstrukcja abstrakcyjna działa poprzez swe organa, a projekt żadnego organu Rzeczypospolitej nie wymienia.
Projekt marginalizuje bardzo poważnie rolę parlamentu w stosunkach z UE, pozostawiając Sejmowi i Senatowi w tych sprawach wykonywanie tylko "kompetencji powierzonych parlamentom narodowym w traktatach", a i to tylko "w zakresach i formach określonych w tych traktatach". Takie podejście pozbawia Sejm i Senat realnego wpływu na decyzje podejmowane w UE wobec Polski.
Projekt nie przewiduje wewnątrzpolskich procedur wpływu parlamentu na decyzje prezentowane przez rząd wobec UE na wzór procedur, które wprowadzili u siebie Niemcy wskutek sugestii niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego oceniającego traktat z Lizbony.
Projekt prezydencki odwraca konstytucyjne role organów państwa, naśladuje logikę obowiązującą w Unii. Sejm i Senat, mimo iż są emanacją Narodu, wykonywać mają, według prezydenta, tylko takie kompetencje "unijne", które przewidują dla nich traktaty. Ale to przecież wyłącznie parlament, jako przedstawiciel Narodu, suwerena, może określać swe kompetencje wobec różnych, także zagranicznych struktur oraz ewentualnie powierzać je innym organom, również Unii, a nie odwrotnie. Zresztą prezydent w swym projekcie marginalizuje także sam siebie, gdyż nie przewiduje żadnych własnych, samodzielnych kompetencji w sprawach unijnych (o co zabiegał śp. prezydent Lech Kaczyński), choćby proporcjonalnie do siły mandatu społecznego, który ma z bezpośrednich wyborów, i dla zapewnienia jakichś elementów równowagi władz w omawianym obszarze.
Marginalizowanie Sejmu w sprawach związanych z UE widać też w treści art. 227i ust. 1 projektu, który nie przewiduje dla tej Izby także inicjatywy ustawodawczej przy wykonywaniu prawa UE, zastrzegając ją wyłącznie dla Rady Ministrów.
Sejm został też ograniczony w prawach, gdy RM swobodnie uzna jakiś projekt ustawy wykonujący prawo UE za pilny. Obecna Konstytucja w art. 123 ust. 1 zezwala w takich sytuacjach na przyspieszony i uproszczony tryb uchwalania ustaw, jednak z wyjątkiem projektów ustaw podatkowych, dotyczących wyboru prezydenta RP, Sejmu, Senatu, organów samorządu terytorialnego, ustaw regulujących ustrój i właściwość władz publicznych oraz kodeksów.
Projekt prezydencki takich wyjątków nie przewiduje i pozwala na tryb "pilny" zawsze, gdy RM uzna za natychmiastowe projekty ustaw wykonujących prawo UE, tzn. gdy wymagać będzie takich uproszczeń interes Unii.
Trzeba podkreślić, że tryb pilny ogranicza prawa posłów do rzetelnej kontroli i wpływu na treść prowspólnotowych przepisów na rzecz decydującej roli Rady Ministrów wobec UE.
Projekt prezydencki określa też procedurę podejmowania decyzji o wystąpieniu Polski z UE. Prawo podjęcia takiej decyzji prezydent przyznał tylko Radzie Ministrów, tj. administracji państwowej. Prawa tego nie przyznano Sejmowi.
Nie jest też jasne, po co w Konstytucji zapisuje się prawo wystąpienia z organizacji międzynarodowej, skoro jest to oczywiste w świetle publicznego prawa międzynarodowego, a co do Unii zapisane jest w traktacie akcesyjnym i lizbońskim. Konstytucja nie powinna tego powtarzać za aktem niższej rangi, tj. za umową międzynarodową, bo możliwość wystąpienia z jakiejś określonej organizacji nie jest w ogóle materią ustrojową.
Pozbawienie Sejmu przez prezydenta inicjatywy wystąpienia z Unii jest sprzeczne z zasadą państwa demokratycznego, z nadrzędną rolą Narodu działającego przez swą reprezentację parlamentarną. Projekt utrudnia wystąpienie z Unii - wymaga w tym celu 2/3 głosów zamiast większości zwykłej. W przypadkach nadzwyczajnych, gdy dochodzi do wystąpienia ze struktury, czyli gdy członkostwo staje się dla państwa szkodliwe, należałoby umożliwić państwu łatwiejszy tryb uwolnienia się od niej, a nie utrudniać takie konieczne procedury.
Akcesja sprzeczna z Konstytucją
Analiza prezydenckiego projektu zmiany obecnej polskiej Konstytucji dowodzi też i potwierdza pogląd, iż akcesja Polski do UE była już w chwili jej dokonywania w 2004 roku sprzeczna z Konstytucją, skoro - jak twierdzą autorzy w uzasadnieniu do obecnego projektu - trzeba teraz "dostosować" Konstytucję polską do naszego członkostwa, m.in. do przyjęcia euro.
To znaczy, że gdy Trybunał Konstytucyjny badał traktat akcesyjny, w którym Polska przecież zobowiązywała się do przyjęcia euro (i TK orzekł wówczas o jego zgodności z Konstytucją), to nie było w Konstytucji żadnych do tego podstaw. I nie ma ich też dziś, bo dopiero teraz dąży się do ich stworzenia.
Traktatem akcesyjnym zgodzono się na przyjęcie w Polsce euro i podporządkowanie NBP unijnej instytucji bankowej, i przekazanie Unii kierownictwa nad polską polityką walutową, chociaż Konstytucja RP wówczas na to nie zezwalała, tak samo nie zezwala dziś, przyznając na stałe tę kompetencję NBP i Radzie Polityki Pieniężnej.
Projekt prezydencki ogranicza kontrolę społeczną, nie przewiduje rzeczywistego wpływu Sejmu na decyzje podejmowane w UE wobec Polski ani na stanowiska formułowane przez Polskę w UE. Zaproponowany nowy rozdział Xa łamie jednolitą lojalność polskich struktur publicznych i obywateli wobec Rzeczypospolitej. Projekt wprowadził bowiem równorzędnego Polsce, a właściwie nadrzędnego wobec niej suwerena - UE, która tylko "szanuje" suwerenność i tożsamość narodową Polski.
Projekt nie bierze pod uwagę czasowego charakteru Unii, a wola Polski udziału w niej może w jakiejś perspektywie ulec zmianie. Wtedy znów trzeba będzie gruntownie zmieniać Konstytucję.
Trzeba podkreślić ponadto, że prezydent, poddając system finansowo-gospodarczy Unii, nie proponuje, by odpowiednio - w celu ochrony suwerenności RP - uzupełnić kompetencje Trybunału Konstytucyjnego o prawo badania zgodności z polską Konstytucją przepisów wydawanych przez różne organa unijne (tzw. prawa wtórnego). Pozostaje to jednak w zgodzie z przesłaniem prezydenckiego projektu i jego głównym celem.
PiS: Ochronić suwerenność
Jeśli chodzi o projekt PiS, to, jak wspomniano, przedstawia on propozycje lepszej konstytucyjnej ochrony suwerenności Polski w ramach organizacji międzynarodowej, której przekazano kompetencje polskich organów, oraz zapewnienia (w odróżnieniu od projektu prezydenckiego) nadrzędności polskiego parlamentu w stosunkach z taką organizacją. Projekt przedstawia konkretne, precyzyjne procedury tym ideom służące.
Między innymi doprecyzowano rzecz z punktu widzenia państwa bardzo ważną. To znaczy, iż przekazanie kompetencji polskich organów władzy państwowej organizacji lub organowi międzynarodowemu, w szczególności dotyczących wydawania przepisów lub orzeczeń obowiązujących na terytorium RP, może nastąpić tylko na rzecz podmiotów, których ustrój lub działalność da się pogodzić z realizacją konstytucyjnych zasad i celów Polski, a także nie może zamykać RP drogi do odstąpienia od dokonanego przekazania kompetencji (art. 227a projektu PiS).
Jak wielokrotnie można było się przekonać, np. interesy i cele Polski i UE często są ze sobą sprzeczne, a w konsekwencji polskie interesy nie są brane pod uwagę (sprawa stoczni, rybołówstwa, rolnictwa, obyczajowości, rodziny itp.). Wiadomo, że sądownictwo europejskie uważa, iż raz przekazanej kompetencji narodowej Unii wycofać już nie można. Propozycja PiS jest więc istotną i konieczną barierą chroniącą tożsamość i interesy polskie w relacjach z podmiotami zagranicznymi.
Projekt PiS w zgodzie z regułami demokracji obwarowuje licznymi utrudnieniami przekazywanie umową międzynarodową suwerennych kompetencji RP podmiotom zagranicznym (wymóg dla ustawy ratyfikacyjnej wynosi dla Sejmu i Senatu po 2/3 głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby głosujących). Natomiast wystąpienie z takiej organizacji lub wycofanie przekazanych jej wcześniej kompetencji może nastąpić w drodze ustawy uchwalonej w zwykłym trybie, zwykłą większością głosów. Takie procedury pozwalają działać zgodnie z interesami Polski, a nie organizacji zagranicznych.
Projekt PiS zezwala Radzie Ministrów na powoływanie osób na funkcje w strukturach zagranicznych, którym Polska przekazała kompetencje organów władzy państwowej, za zgodą Sejmu wyrażoną bezwzględną większością głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów. Odpowiednika takiej regulacji zapewniającej Sejmowi wpływ na decyzje personalne w sprawach związanych z UE w projekcie prezydenta nie ma.
Projekt PiS nakazuje także uregulowanie w specjalnej ustawie zasad współpracy Rady Ministrów z Sejmem i Senatem w sprawach związanych z członkostwem RP w organizacji międzynarodowej, której Polska przekazała kompetencje organów władzy państwowej.
Projekt włącza do polskich procedur wpływania na kształt aktów organizacji międzynarodowej wszystkie najwyższe organy państwa, nie dyskryminuje przy tym ani Sejmu, ani prezydenta, przyznając także tym podmiotom wpływ decyzyjny na ostateczny kształt zajmowanych wobec Unii stanowisk.
Projekt przenosi na grunt polski ustalenia niemieckiego FTK chroniące zasady demokracji w stosunku do UE.
Wreszcie, w odróżnieniu od projektu prezydenckiego, koncepcja PiS wprowadza nowe procedury, poprzez które Sejm i Senat będą mogły realizować swe uprawnienia przewidziane dla parlamentów narodowych w traktatach unijnych, np. możliwość wyrażenia opinii lub sprzeciwu czy zaskarżenia aktu prawnego organizacji międzynarodowej.
Na zakończenie trzeba zaznaczyć, iż wprowadzenie w życie projektów PO i prezydenta doprowadziłoby do silnego wyeksponowania rządu i premiera jako swoistego zbiorczego suwerena we wszystkich obszarach życia państwa. Powstałaby sytuacja, w której nie tyle demokracja (decyzyjna wola Narodu), ile biurokracja i eurokracja stałyby się konstytucyjnymi cechami ustroju Polski.
_______________________
Prof. Krystyna Pawłowicz jest profesorem prawa Uniwersytetu Warszawskiego, członkiem Trybunału Stanu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Jest oczywistą prawdą iż Traktat Lizboński stanowi ograniczenie suwerenności państwowej w szerokim zakresie.
OdpowiedzUsuńJest też dobrze widoczne iż:
1 - Stanowi on prostą kontynuację wcześniej podpisanych traktatów związanych z aneksją RP do UE.
2 - Wstąpienie RP do UE odbyło się za zgodą narodu wyrażona w postaci referendum.
3 - Znaczne ograniczenie suwerenności nastąpiło zdecydowanie wcześniej gdy Polacy ochoczo przyjęli strumień środków finansowych płynących z UE
Reasumując - cokolwiek byśmy nie powiedzieli - sam należę do ludzi uważających UE za twór szkodliwy, stanowiący w pierwszym rzędzie pole dominacji Niemiec i w mniejszym zakresie Francji nad resztą państw europejskich - wszelkie działania podejmowane przez polityków o których traktują powyższe teksty zarówno źródłowy jak i jego przedmowa, odbywają się za zgodą narodu, wyrażoną czy to bezpośrednio w referendum czy też poprzez głosowanie na partie euroentuzjastyczne (PO & SLD)
Wydaje nam się, że aneksja to jednak coś zasadniczo różnego, niż akcesja. Czechosłowacja np. była w 1938 r. anektowana przez Niemcy hitlerowskie przemocą, natomiast nie wyraziła woli dobrowolnej akcesji do tychże hitlerowskich Niemiec.
OdpowiedzUsuńAle to drobiazg, pewnie przejęzyczenie, nie ma o czym mówić. Niemniej jednak w dość dziwny dla mnie sposób " dobrze widoczne" (i przypuszczalnie także "oczywistą prawdą") jest dla Pana to, co przez lata właśnie usiłuje wmawiać eurooptymistyczna propaganda PO i SLD, ale co widocznie także zgadza się wizją rzeczywistości w wydaniu PSL i PiS i co od lat w swoich wyrokach głosi nieomylnie Trybunał Konstytucyjny. A mianowicie, że jakoby pomiędzy tą wspólnotą ekonomiczną względnie suwerennych i równoprawnych państw-członków z prawem weta z lat 80.-90., a dzisiejszym wyposażonym we własną osobowość prawną superpaństwem pn. UE, złożonego z prowincji byłych państw-członkowskich, była na tyle "prosta" zależność, że wszystko pięknie i prosto nam tłumaczy i usprawiedliwia ("kłamstwo i zdradę i gniew...")
Po pierwsze, nie wiadomo, czy w ogóle można powiedzieć z dostateczną pewnością, że wola Narodu wyrażona w referendum akcesyjnym była istotnie wyrażona w sposób wolny, i czy w ogóle była to wola Narodu. Bowiem, jak wiadomo, dokumenty źródłowe, związane z ustalaniem wyniku tego właśnie referendum zostały decyzją ówczesnego ministra kultury i dziedzictwa narodowego po dwóch tygodniach przekazane na przemiał, więc się już chyba nigdy nie dowiemy, jak z tym referendum akcesyjnym było.
Po drugie - można w miarę zasadnie twierdzić, że nawet jeśli referendum to nie zostało fizycznie sfałszowane, to zafałszowana została niewątpliwie, ze znacznym stopniem wpływu na ostateczny wynik) wola narodu, bowiem sam prezydent RP Aleksander Kwaśniewski osobiście zapewniał obywateli w rozsyłanych do każdego domu materiałach-odezwach, że "Polska nic nie straci ze swej suwerenności", pamięta Pan może?.
Bowiem, dodajmy przy tym koniecznie, równocześnie Kwaśniewski i całą czołówką Sejmu, z Unią Wolności i AWS-em włącznie) po cichu, poza wszelką publiczną wiedzą i kontrolą, przygotowywał grunt pod federacyjne superpaństwo europejskie, twór polityczny, który przekreślał generalnie suwerenność, a nawet istnienie samych państw członkowskich jako takich.
Można zatem postawić zarzut podstępnego wyłudzenia woli Suwerena, wprowadzając go świadomie w błąd. (Co nb. czyni takie oświadczenie woli z mocy prawa nieważnym).
Wreszcie, na koniec - jeżeli uznaje Pan za prostą konsekwencję Konstytucji RP radykalne pogwałcenie przez władze państwowe tejże Konstytucji, na której wierność one przysięgały przed objęciem urzędu z woli Narodu-Suwerena, bo inaczej tych stanowisk nie mogłyby w żaden (legalny) sposób objąć, to gratuluję... dobrego samopoczucia.
Nie wiem, do jakiego stopnia efekt tego komentarza był przez Pana zamierzony, ale dla mnie osobiście te wszystko Pańskie "proste" zależności to tak, jak, nie przymierzając, Republika Weimarska -> III Rzesza, Reichstag -> podpalenie Reichstagu, wybory -> fałszerstwo wyborów, akcesja -> aneksja, albo też, jak kto woli, samochód (czyt. także: samolot, rower, hulajnoga) -> katastrofa.
Przepraszam, oczywiście nie "gniew", ale "grzech".
OdpowiedzUsuń"Wydaje nam się, że aneksja to jednak coś zasadniczo różnego, niż akcesja". - złośliwi jednak ozywają tych pojęć wobec przynależności do UE wymiennie.
OdpowiedzUsuń"Czechosłowacja np. była w 1938 r. anektowana przez Niemcy hitlerowskie przemocą" - przy czym władze polskie wyraziły akces do Zaolzia ...
"natomiast nie wyraziła woli dobrowolnej akcesji do tychże hitlerowskich Niemiec". - trudno stary dureń Chamberlain wyraził to za nich ...
"dzisiejszym wyposażonym we własną osobowość prawną superpaństwem pn. UE, - bądźmy realistami! to "superpaństwo" de facto nie istnieje! a nie istnieje gdyż nie posiada swoich własnych sił zbrojnych i struktur policyjnych.
Po pierwsze
"Bowiem, jak wiadomo, dokumenty źródłowe, związane z ustalaniem wyniku tego właśnie referendum zostały decyzją ówczesnego ministra kultury i dziedzictwa narodowego po dwóch tygodniach przekazane na przemiał, więc się już chyba nigdy nie dowiemy, jak z tym referendum akcesyjnym było" - pierwsze słyszę! co ciekawsze co ma akurat "dziedzictwo" do materiałów PKW ? Poza tym byłem w komisji wyborczej i wynik z mojego obwodu mniej więcej potwierdza wyniki ogólnopolskie.
Po drugie - w rzeczy samej, Polacy padli wówczas ofiarami daleko idącej indoktrynacji i oszustwa ... to nie ulega wątpliwości. Ale , tak na zdrowy rozum - czy ktoś tak łatwo ulegający manipulacji nadaje się na suwerena?
Wreszcie na koniec - no cóż sami sobie tę konstytucje napisali, sami sobie ja oktrojowali, to i sami sobie ją gwałcą - jak dla mnie obecna konstytucja RP jest mniej warta od papieru na którym ja wydrukowano! W najmniejszym stopniu nie utożsamiam się z III RP. Więc i działania podczas których część kompetencji władz RP przechodzi w ręce UE jest dla mnie bez znaczenia!
Pragnę zauważyć, że
OdpowiedzUsuń1. Owi "złośliwi" tak długo będą stosować zamiennie określenia "akcesja" i "aneksja", aż im się białe z czarnym pomyli i w końcu sami nie będą pamiętali, że mieli być "złośliwi.
2. Odwrotnie, to superpaństwo już jak najbardziej istnieje, tylko właśnie jeszcze nie zdołało ustanowić prawnie, chociaż chciało, swój hymnu, flagę i walutę wpisać do swej ustawy zasadniczej, odrzuconej w referendach Konstytucji dla Europy. Podobnie nie zdołało jeszcze wytworzyć własnej policji i wojska, ale przecież się z tym spieszyć - są na razie policje i wojska prowincjonalne.
3. My nie poddajemy się manipulacji ani praniu mózgów. My wiemy, że jesteśmy wszyscy konstytucyjnym Narodem-Suwerenem, nie zaś potulnymi, pogodzonymi ze swoim psim losem duchowymi i prawnymi niewolnikami, sługami totalitarnego państwa post-polskiego, czy raczej -postwspólnotowego. Wiemy, że tę godność otrzymaliśmy tylko po to, żeby się nam "wyzwolonym w 1989 r. spod władzy podłego komunizmu" wyglądało, że żeśmy się się wreszcie wybili na suwerenność i niepodległość, i tym chętniej zgodzili na akcesję do przedtotalitarnej UE.
Ale właśnie dlatego jak długo jako Naród jesteśmy Suwerenem i nie dajemy się przerobić na niewolników, serfów - mówiąc językiem Nicka Rockefellera, tak długo nie będzie nam obojętne, które z naszych suwerennych kompetencji i jakim prawem zostają oddane w obce ręce i to bez pytania nas o zgodę.
muntepa1 - zawsze jeszcze jest słówko "anschluss"...
OdpowiedzUsuń2 - czyli że to domniemane superpaństwo powstaje "od dupy strony" - już samo to dowodzi że wielkich sukcesów nie odniesie. Zawsze pierwszy był władca, potem policjant i żołnierz na końcu urzędnik.
3 - "My wiemy" czyli kto tak konkretnie o tym wie?!kto gotów jest stawić życie z bronią w ręku aby tej suwerenności bronić?!
A może nie ma żadnej różnicy pomiędzy władzą i poddaństwem obowiązującego głupiego prawa i rządzących głupich urzędników z Warszawy wobec głupiego prawa i głupich urzędników z Brukseli?
czy chłopa pańszczyźnianego gdzieś z małopolskiej czy mazowieckiej krainy obchodziło czy "miłościwie nam panujący" nazywany "królem Polski" zasiada na tronie w Warszawie, Moskwie czy Wiedniu? Ba nawet z tym wiedeńskim "cysorzem" to miał lepiej bo Austriacka administracja była zdecydowanie mniej tępa od tej wyrosłej na gruncie rdzennie polskiej szlachty!