sobota, 7 września 2013

Dr inż. Maciej Lasek proponuje zamiast otwartej debaty publicznej w sprawie katastrofy smoleńskiej wymianę prywatnych opinii za zamkniętymi drzwiami



Prezes Polskiej Akademii Nauk prof. Michał Kleiber wystąpił do zespołu dr. inż. Macieja Laska oraz do parlamentarnej komisji Antoniego Macierewicza z inicjatywą przeprowadzenia merytorycznej debaty w sprawie przyczyn katastrofy smoleńskiej. Debata z udziałem naukowców i ekspertów obu stron, ale bez polityków, miałaby być jawna, transmitowana np. przez internet.

W odpowiedzi na list prezesa PAN pos. A. Macierewicz odpowiedział w zasadzie pozytywnie - eksperci komisji parlamentarnej bardzo chętnie wezmą udział w debacie, zastrzegając jedynie, iż debata powinna być otwarta, dostępna dla opinii publicznej i na zasadach równoprawności.

Dr. inż. Maciej Lasek, przyjął "z zadowoleniem" propozycję Prof. Kleibera, jednakże zdaniem tego specjalisty, przewodniczącego Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, merytoryczne spotkanie ekspertów powinno się odbyć przy drzwiach zamkniętych.

Zarazem ze słów M. Laska zdaje się przebijać zdecydowane, dobrze wyrobione zdanie, kogo nazywać się będzie specjalistą, czy też ekspertem i kogo dopuści się do udziału w debacie:
"Zaproponowane przez prezesa PAN nienaruszalne kryterium przeprowadzenia dyskusji jedynie w gronie fachowców jest gwarantem merytorycznego poziomu konferencji i zgodne z prezentowaną przez większość środowiska naukowego związanego z lotnictwem oraz mój zespół opinią"
- stwierdził Lasek.

Wynikałoby z tego, że właściwie dr inż. Lasek najchętniej ograniczyłby definicję specjalistów i ekspertów związanych z lotnictwem, a jeszcze lepiej, z badaniem przyczyn katastrof lotniczych, a już w ogóle najlepiej - do wieloletnich wojskowych ekspertów w dziedzinie badaniem przyczyn katastrof lotniczych. Przypomnijmy, że 18 na 34 członków komisji Millera (a zatem 53 proc.) to wyżsi oficerowie lotnictwa, w tym 1 reprezentant Oddziału Bezpieczeństwa Lotów Dowództwa Sił Powietrznych oraz 4 oficerów Inspektoratu MON ds. Bezpieczeństwa Lotów, podległego bezpośrednio Sztabowi Generalnemu WP. Przy takim składzie komisji, w którym sami tylko przedstawiciele wojska mają automatycznie absolutną większość, 53 proc. daje w razie głosowania teoretyczną możliwość przyjęcia za prawdziwą i obowiązującą każdej tezy, niezależnie od tego, jak bardzo byłaby ona niezgodna z rzeczywistością, o ile zostałaby uznana z jakichś względów przez przełożonych owych ekspertów za korzystną.

Trudno nam przy tym powiedzieć, ilu z pozostałych członków komisji Millera jest faktycznie związanych, bezpośrednio czy pośrednio, z wojskowymi ośrodkami i instytucjami wojskowymi. Dla przykładu sam obecny przewodniczący KBWLLP, legitymuje się cywilnym stopniem naukowym i zdaje się być cywilem, jednak szczegóły jego biografii wskazują na znaczne koneksje z wojskowym środowiskiem naukowo-technicznym. Wprawdzie bowiem 1992 ukończył studia na z gruntu cywilnym Wydziale Mechanicznym Energetyki i Lotnictwa Politechniki Warszawskiej (MEL), specjalizując się w zakresie budowy płatowców, jednak w 2002, będąc pracownikiem Instytutu Lotnictwa, doktoryzował się w Wojskowej Akademii Technicznej im. Jarosława Dąbrowskiego w Warszawie na podstawie pracy zatytułowanej "Wpływ interferencji aerodynamicznej na ruch zrzucanych z samolotu zasobników", uzyskując stopień doktora nauk technicznych w zakresie mechaniki. A zatem jego praca dotyczyła techniki wojskowych desantów z powietrza. W rok po doktoracie został redaktorem naczelnym periodyku „NIT – Nauka, Innowacje, Technika” a równocześnie w Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych objął funkcję wiceprzewodniczącego ds. technicznych, gdzie udzielał się m.in. jako ekspert w wypadku CASY pod Mirosławcem. Zadziwiająca, jak na cywila błyskawiczna kariera, nieprawdaż?

Zasadna staje się więc obawa, iż naukowa obiektywność badań przyczyn upadku Tu-154 w debacie proponowanej przez prof. Kleibera, zostanie zdominowana przez pragnienie bardzo wielu czynników, by utrzymać za wszelką cenę przy życiu urzędową, oficjalną, czyli z gruntu polityczną wersję, zawartą w raporcie Millera, (dalece zbieżną, choć nie zupełnie, z wcześniej opublikowanym raportem rosyjskiego MAK).

Jest rzeczą nieomal pewną, że w razie potrzeby wersja oficjalna może być oczywiście wydatnie wsparta przez nader trudną dla oficera WP do zakwestionowania zasadę posłuszeństwa wyższym przełożonym, których prośbie zazwyczaj nawet cywilowi zazwyczaj trudno odmówić. Jeśliby nawet takiej prośby wypowiedzianej expressis verbis nie było, zawsze pozostaje obawa o przyszłość, o możliwe przyszłe awanse i nagrody.
Patrz:
"Zostaw gnoju sprawę Mirosławca... prośba wysoko postawionych panów w mundurach" z polskimi dystynkcjami wojskowymi

Mówimy to wszystko po to, ażeby po pierwsze - uzmysłowić Czytelnikom, jak trudno będzie niezależnemu cywilowi z jakimi takimi kwalifikacjami i dostatecznym statusem naukowym, dostatecznymi przynajmniej do sformułowania autentycznego problemu merytorycznego, wymagającego - dajmy na to - pilnego wyjaśnienia, znaleźć się w ogóle w doborowym towarzystwie ekspertów, jakich życzyłby sobie Maciej Lasek - w towarzystwie wojskowych lub quasi-wojskowych wieloletnich specjalistów od tłumaczenia w zadowalający swoje dowództwo sposób przyczyn katastrof lotniczych, zwłaszcza wojskowych. Po drugie - żeby pokazać, jak trudno będzie temu desperatowi, bo gotowemu w ukryciu przed opinią publiczną, za zamkniętymi drzwiami, jak to właśnie postuluje Maciej Lasek, toczyć boje o rzetelność naukową, czy o prawdę obiektywną. Z kim? Pozornie z rzekomo dążącymi do prawdy członkami zespołu Laska, w rzeczywistości zaś z autorytetem wojska i państwa par exellence.

Zauważmy, że nawet o ile uda się komuś wykazać w sposób naukowo niezbity, że komisja wojskowo-państwowa Jerzego Millera, która pragnęła uchodzić za nieomylną, pomimo całego doświadczenia, wykwalifikowanej kadry i profesjonalizmu swoich członków w sposób ewidentny pomyliła się w jakiejś kwestii, wieść o tym w żaden sposób nie dotrze do opinii publicznej. Bez tego jedynego arbitra, jakim w społeczeństwie obywatelskim jest/powinna być opinia publiczna, debata naukowa zamknięta w czterech ścianach, jak to postuluje dr inż Maciej Lasek, zamienia się w bezowocną wymianę prywatnych opinii. Za zamkniętymi drzwiami Macieja Laska można bez końca i bez żadnych konsekwencji powtarzać najoczywistsze nawet nonsensy. bez jakiegokolwiek znaczącego wpływu na przekonania innych, bez jakiejkolwiek motywacji do zweryfikowania swoich poglądów przez kogokolwiek. Dzięki zamkniętym drzwiom Macieja Laska zespół Macieja Laska (należałoby powiedzieć: komisja Jerzego Millera w ograniczonym składzie) staje się klasycznym sędzią we własnej sprawie. Tym samym kończyłby się się, przynajmniej na razie, sen o jakiejkolwiek naukowej bezstronności, obiektywizmie i prawdzie w debacie nt. przyczyn smoleńskiej tragedii.




Sprostowanie (8.09.2013, 15:08)

Już po napisaniu poniższego artykułu dostrzegliśmy w nim pewną dotkliwą nieścisłość wymagającą koniecznego sprostowania. Okazało się, że Maciej Lasek postulował spotkanie przy drzwiach zamkniętych już w maju br., natomiast obecnie, w odpowiedzi na inicjatywę prof. Kleibera, milcząco, ale jednak, akceptuje postawiony mu przez prezesa PAN warunek jawnych obrad, dostępnych dla wszystkich zainteresowanych mediów. W tym stanie rzeczy artykuł mogący prowadzić Czytelnika do wniosku, iż na dzień dzisiejszy Lasek odrzuca propozycję prof. Kleibera ze względu na jawność obrad, można jedynie albo wycofać, usunąć. albo sprostować. Decydujemy się, w imię prawdy, o którą się zdecydowanie upominamy, na to drugie, choć mało przyjemne dla każdego autora rozwiązanie. Za powstałą nieścisłość serdecznie przepraszamy. Redakcja
dodajdo.com

3 komentarze:

  1. Gowno prawda, po jednej stronie będę wysokiej klasy specjaliści lotniczy, którzy nie jedna juz katastrofę widzieli i badali/ i dawali zalecenia aby nigdy więcej/ po drugiej banda idiotów tłumacząca na puszkach od piwa ze samolot nie mógł się tak rozlecieć wydumanymi specjalistami z hameryki ktorych naczelnym zadaniem jest udowodnić "był zamach i tak ma być"No i trotyl !!
    I w jednym sie zgadzam
    Tym samym kończyłby się się, przynajmniej na razie, sen o jakiejkolwiek naukowej bezstronności, obiektywizmie i prawdzie w debacie nt. przyczyn smoleńskiej tragedii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest taki serial - "katastrofy w przestworzach" - nieraz widać na pokazanych tam zdjęciach jak rozbijający się samolot żłobi ogromne kratery lub rynny - tymczasem pod Smoleńskiem, w miękkiej leśnej ziemi.... nie ma krateru - mądry poszuka odpowiedzi, głupi będzie ufał specjalistom z MAK

      Usuń
  2. Cieszy mnie, Wieśku, że w czymś się zgadzamy: że naukowa bezstronność, obiektywizm i prawda w tym przypadku w wyjaśnieniu rzeczywistych przyczyn katastrofy smoleńskiej coś dla Ciebie i dla mnie znaczy. Przyznam się, że czytając pierwsze słowa Twojego komentarza miałem co do tego poważne obawy, że mimowolnie sam powiedziałeś, ile faktycznie znaczy dla Ciebie prawda, co jest warta. Na szczęście nie zawsze pierwsze wrażenie jest prawdziwe.
    A swoją drogą zdumiewa mnie Twoja przeogromna wiara w "wysokiej klasy specjalistów, którzy nie jedną już katastrofę widzieli i badali i dawali zalecenia, aby nigdy więcej". Doprawdy, sprawiasz wrażenie, że mógłbyś chodzić po najgłębszej wodzie i nie tonąć.

    OdpowiedzUsuń