wtorek, 24 stycznia 2012

Prof. dr hab. Piotr Gliński o zdradzie elit i o potrzebie drugiej Solidarności




Dlaczego polskie elity zdradziły?


Dlaczego polskie elity zdradziły?



Krzysztof Rak: Rozmowa Niezależna, Krzysztof Rak, witam serdecznie. Dziś moim i Państwa gościem jest Pan Prof. Piotr Gliński, pracownik IFiS PAN (Instytut Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk) przy Uniwersytecie w Białymstoku, jeden z najwybitniejszych polskich socjologów, badacz społeczeństwa obywatelskiego.

Prof. Piotr Gliński: Dzień dobry Państwu.

K.R.: Panie Profesorze, stawia Pan tezę, że polskie elity zdradziły społeczeństwo. Jak tę tezę rozumieć?

P.G.: To jest teza, którą postawiliśmy już w połowie lat 90., badając rozwój społeczeństwa obywatelskiego w Polsce, czyli rozwój samoorganizacji społecznej. Zauważyliśmy, że, o dziwo, ten rozwój dokonuje się w zasadzie przy nieobecności polskich elit. Chodzi oczywiście o brak wsparcia polskich elit. Głównie elit politycznych, elit władzy, które miały narzędzia, żeby wspierać tę samoorganizację oddolnie. Ale także innych elit: elity intelektualne, elity kulturalne, także elity medialne na przykład - nie były za bardzo zainteresowane w popieraniu, czy wsparciu samoorganizacji społecznej.

K.R.: Czyli, jak dobrze rozumiem, ci ludzie, którzy na sztandarach demokracji zdobyli władzę, potem nie chcieli budować demokracji, czy tak?

P.G.: Tak, stąd to określenie nieco w cudzysłowie o zdradzie, bo to początkowo wydawało nam się nieco obłudne, dość takie nieprzyjemne, że faktycznie, te środowiska, które w okresie opozycji demokratycznej w latach 70. formułowały programy zmiany społecznej w Polsce w oparciu o samoorganizację, że przypomnę słynne hasło Jacka Kuronia, żeby budować komitety zamiast palić komitety, czy słynny artykuł Adama Michnika o neo-ewolucjonizmie, czyli o takim sposobie samoorganizacji oddolnej społeczeństwa, o tworzeniu - krótko mówiąc - drugiego społeczeństwa.

Zresztą to nie tylko polscy intelektualiści, czy opozycjoniści, dysydenci, tworzyli takie programy. Także Czesi, na przykład, tworzyli koncepcje paralelnego (równoległego) społeczeństwa, czy "Antypolityka" Havla.

Ostatnio w związku ze śmiercią prezydenta Vaclawa Havla mówiło się dużo o jego tekście "Siła bezsilnych", ale on także napisał tekst "Antypolityka", gdzie wskazywał, że taki rewers tego, co wtedy dominowało w polityce, czyli odniesienie do godności, do wartości, do prawdy, takie podstawowe rzeczy, które są charakterystyczne dla oddolnej samoorganizacji naturalnej społeczeństwa, to jest podstawowe narzędzie zmiany, które może przynieść ewentualną zmianę w tamtym straszliwym systemie. I nasza - jeszcze raz potarzam - nasza opozycja demokratyczna także odwoływała się do tej drogi przemiany rzeczywistości.

Później to zostało wzmocnione przez Solidarność. Przecież program "Solidarności", wielkiego polskiego ruchu społecznego, takiego jedynego w zasadzie o takiej skali i sile, to był program samorganizacji społecznej. Przypomnę, że na Zjeździe w Oliwie jesienią 1981 r. program polityczny Solidarności, jedyny demokratycznie przyjęty program narodu, można powiedzieć, w tej przestrzeni Środkowej Europy w ciągu 50-ciu lat, bo to był mandat demokratyczny narodu, można powiedzieć, prawda, to był program samoogranizacji społecznej. On się nawet nazywał... jeden z rozdziałów tego programy nazywał się "Samorządna Rzeczpospolita" i ten program postulował samorganizację społeczną we wszystkich dziedzinach życia.

Tam było wiele szczegółowych propozycji, jakie instytucje oddolne powinny powstawać, jak ludzie powinni sie samoorganizować, dla dobra, oczywiście, tego modelu społecznego, o którym wtedy marzyliśmy, Dodatkowo jeszcze dwa elementy tego programu były charakterystyczne, to znaczy: był postulat samorządu pracowniczego w warstwie ekonomicznej, przemian ekonomicznych i postulat odnowy moralnej, związany z rozliczeniem czasów komunizmu. To były trzy filary programu "Solidarności": samoorganizacja, rozliczenie i samorząd pracowniczy.

Tak się stało, że po 1989 r. udało nam się nie zrealizować wszystkich tych trzech celów, można powiedzieć.

K.R.: Pan Profesor na podstawie badań stawia tezę, że elity polskie są antydemokratyczne - to szokujące.

P.G.:  W jakimś sensie tak to jest. To są niestety elity w dużej mierze kraju postkolonialnego. To znaczy: elity, które w pierwszym rzędzie realizują swoje własne cele, a w drugim rzędzie realizują cele podmiotów, powiedziałbym, spoza naszego społeczeństwa.

K.R.: Co to jest kraj postkolonialny?

P.G.: Kraj postkolonialny to jest taki kraj, który właśnie ma pewne kompleksy związane z brakiem suwerenności, i którego elity na przykład dostosowują się do tej sytuacji, dostosowują się w ten sposób, jak to opisałem, to znaczy one w pierwszym rzędzie realizują swoje własne interesy, natomiast w mniejszym stopniu realizują taką podstawową funkcję, czy zadanie elit w każdym demokratycznym społeczeństwie, to znaczy funkcję przewodnią, funkcję wzorotwórczą i funkcję organizacyjną wobec własnego społeczeństwa.

Gdy spojrzymy na pewne działania zwłaszcza obecnych elit władzy, to możemy się zastanowić, czy one na pewno one realizują rację stanu tego społeczeństwa, czy pochylają się nad realnymi problemami tego społeczeństwa, podstawowymi, czy też realizują jakieś inne interesy, związane być może z innymi ośrodkami władzy. Mnie jest trudno bezpośrednio określić, kto by za tym stał, ale dziwię się, że podstawowym zadaniem władzy w Polsce jest budowa stadionów sportowych, a nie zajęcie się 25 procentami polskich dzieci, które żyją w strefach ubóstwa kulturowego i ekonomicznego i są skazane na marginalizację. Mamy 1/4 społeczeństwa już w tej chwili w zasadzie skazaną na marginalizację - z punktu widzenia uczestnictwa w takim dojrzałym, żywym społeczeństwie demokratycznym.

K.R.: Mówi Pan o tej relacji kolonialnej. Czy ta relacja kolonialna zakłada relację między pewnym centrum decyzyjnym, centrum władzy, a peryferiami. Czyli my jesteśmy w tym sensie, jako społeczeństwo postkolonialne, czy państwo postkolonialne, tym peryferium. Ale wobec czego?

P.G.: Wobec pewnych innych centrów. W tym wypadku w dużej mierze wobec koncepcji europejskiej, można dyskutować - w jakiej formie, widać wyraźnie, że w tej chwili jest mowa o tej koncepcji europejskiej federacyjnej, która jednak jest niezgodna choćby z polską Konstytucją, prawda. Bo jeżeli miałaby to być federacja, to pociąga to za sobą pewną rezygnację z suwerenności, prawda.

K.R.: Teraz chciałbym zadać, Panie Profesorze, pytanie: skoro jest tak, to dlaczego te elity zdradziły? Jaka jest tego przyczyna?

P.G.: To znaczy, ja już o jednej powiedziałem - to jest kwestia interesów. Ktoś kto jednak inaczej postrzega swoje cele życiowe i uważa, że interes własny jest podstawowy do realizacji, realizuje ten interes. Nie spełnia swoich obowiązków wobec społeczeństwa. Elity zawsze, w demokracji także, miały określone obowiązki wobec tych, którzy stoją niżej w hierarchii, bo kiedy spojrzymy, czym są elity, to elity to są albo ci najlepsi w jakichś dziedzinach, albo ci, co stoją najwyżej w systemie, w hierarchii społecznej, w strukturze społecznej, w organizacji, w systemie organizacyjnym, itd. Tak, czy owak, żeby społeczeństwo funkcjonowało sprawnie, żeby elity nie oddalały się od mas, żeby nie było tej dysproporcji, to te elity muszą pełnić swoje funkcje. Nie pełnią moim zdaniem dlatego, że głównie postawiły na swój własny interes. Ale być może za tym stoi także...

K.R.: Przepraszam, że przerwę, bo jednej rzeczy nie rozumiem. Elita to jest taka raczej pewnie wąska warstwa, która spełnia funkcję kierowniczą, tak? I ma zasoby 38-milionowego, średniego narodu położonego w centrum Europy. Po co podporządkowywać się komuś, skoro można zarządzać całkiem sporymi zasobami i dzięki temu mieć całkiem satysfakcjonującą władzę?

P.G.: I tak i nie. Być może łatwiej jest po prostu realizować własny interes i realizować ten interes - w tym wypadku nie bójmy się tego słowa - trochę obcy, sprawniej to wychodzi, niż dialog, trudny dialog ze społeczeństwem. Żywioł demokratyczny nie jest prostym żywiołem: to jest wiele interesów, wiele wartości, wiele grup wiele pomysłów - trudno jest prowadzić dobrze funkcjonujący system demokratyczny.

Demokracja nie jest łatwym systemem. Łatwa jest demokracja proceduralna, to znaczy: wybory co cztery lata, większość wygrywa, obejmuje władzę i funkcjonuje. Natomiast demokracja uczestnicząca, która właśnie wymaga wprowadzenia do polityki codziennej społeczeństwa - w różnej formie, w różnym stopniu, poprzez różne instytucje - jest trudna. jest trudna zwłaszcza przy takich obciążeniach historycznych i kulturowych, po 50 latach komunizmu, po wielu innych obciążeniach kulturowych i historycznych, społeczeństwo polskie nie jest łatwe do sterowania, czy kierowania w demokracji. Każda władza ma i będzie miała problemy. Tyle tylko, że elita nie może unikać tego zadania. Nie może twierdzić, że łatwiejsze, czy prostsze - nie odbieram także pewnej szczerości niektórym z tych ludzi - oni są być może przekonani do tego - mówię w tej chwili o członkach elit politycznych - może są przekonani, że to, co robią to jest racja stanu, że to jest lepsza koncepcja, niż - powiem w cudzysłowie - "mordowanie się" z tym społeczeństwem. Bo demokracja to jest takie codzienny trud nawiązywania dialogu, kłócenia się, spierania się, konfliktu. jeszcze przy tak niskim poziomie kultury politycznej w Polsce to jest oczywiście bardzo niebezpieczne.

K.R.: Czy ja dobrze Pana Profesora zrozumiałem: Pan stawia pod znakiem zapytania demokratyczność polskiego systemu demokratycznego, czy tak?

P.G.: To znaczy: w Polsce jest słaba demokracja. W Polsce mamy demokrację proceduralną. Oczywiście, nasza Konstytucja jest demokratyczna, mamy wybory, większość rządzi, to dobrze, że to jest, bo to już są jakieś podstawy. Podobnie z tym społeczeństwem obywatelskim. Mówię, że nie było wsparcia. W latach 80. jeszcze wprowadzono ustawy, które były ustawami samoogranizacyjnymi, dotyczącymi stowarzyszeń i fundacji, prawda. Problem polega na tym, że później, przez kilkanaście lat nie zrobiono nic, żeby wesprzeć. Podobnie z demokracją: wprowadziliśmy podstawowe zasady, ale nie istnieją u nas, czy też istnieją, ale słabo funkcjonują różnego typu instytucje niezbędne dla dobrego funkcjonowania, takiego dojrzałego funkcjonowania demokracji. Chociażby takie, które opisywał Alexis de Tocqueville prawie 200 lat temu, kiedy pisał książkę o demokracji amerykańskiej. U nas nie ma kultury republikańskiej, nie mamy opinii publicznej...

K.R.: To książka, którą nasze elity dokładnie czytały w latach pamiętam jeszcze w latach 80....

P.G.: Oczywiście, że tak, bo wszyscy myśleliśmy o demokracji, a ta książka de Tocqueville'a odkryta zresztą dość późno w socjologii, jest fascynująca, bo szalenie współczesna.

K.R.: To czego nam brakuje?

P.G.: Brakuje nam niezależnych mediów i mediów publicznych niezależnych, dobrze funkcjonujących. Przecież do tej pory nie ma dobrych mediów publicznych, które by spełniały oczekiwania społeczeństwa - Wszyscy się z tym zgodzą. Ostatnio znowu próbuje się ten temat przykryć w związku z ta kampanią dotyczącą płacenia abonamentu. Rzecz nieprawdopodobnie obłudna, bo w całej tej dyskusji w związku z tą kampanią w mediach publicznych w ogóle nie można usłyszeć o dwóch podstawowych powodach, że Polska zajmuje ostatnie miejsce w płaceniu, czy pierwsze w niepłaceniu abonamentu. A te dwa główne powody to jest jakość tych mediów, która jest beznadziejna, no i ten słynny apel obecnego premiera Rzeczpospolitej, żeby abonamentu nie płacić. Jeśli tak to wyglądało, to nie można się dziwić, że zajmujemy to ostatnie miejsce. To jest strasznie obłudne.

A więc - media. Media - jak mówię- publiczne, ale także lokalne na przykład - mamy kryzys mediów lokalnych w Polsce. Na początku lat 90. one faktycznie powstawały, dalej funkcjonują, ale mają olbrzymi problem z relacją pomiędzy mediami lokalnymi, a samorządem. Bardzo wiele samorządów po prostu kontroluje, czy też jest wręcz właścicielami mediów lokalnych. To powoduje, że ta podstawowa funkcja mediów, kontrolna wobec władzy, nie jest realizowana.

I wiele jeszcze innych instytucji dla demokracji jest niezbędnych. Między innymi to żywe społeczeństwo obywatelskie. Społeczeństwo obywatelskie to nie jest wcale koncepcja tylko lewicowa. Raczej lewica próbowała odebrać to hasło, czy też tę ideę. To jest raczej idea takiej oddolnej, odpowiedzialnej samoorganizacji obywateli, brania spraw we własne ręce. I ona, społeczeństwo w Polsce jest po prostu słabe.

Oczywiście, my mamy wiele instytucji, które powstały głównie zresztą oddolnie, z pomocą zagraniczną, bardzo różną zresztą, ale w porównaniu do potrzeb nowoczesnej demokracji to to jest społeczeństwo słabe. A w związku z tym cały szereg funkcji, które takie instytucje powinny pełnić - między innymi właśnie funkcje artykulacji pewnych wartości i interesów, a więc racjonalizacji tych interesów i wartości, żeby lepiej ten dialog władzy z masami na przykład przebiegał, prawda.

Problemy dialogu elit z masami, to, o czym mówiłem, co jest w demokracji tak szalenie ważne, polegają między innymi na tym, że te masy nie zawsze potrafią artykułować swoje interesy wartości - to jest często bałagan, to jest często przemoc jakaś, agresja, zamiast racjonalnego zastanawiania się nad pewnymi problemami i formułowania różnych grupowych interesów i wartości. Więc to jest społeczeństwo obywatelskie.

Inną funkcją bardzo podstawową jest oczywiście kontrola - kontrola władzy na wszystkich szczeblach, kontrola instytucji na wszystkich szczeblach, przez obywateli. Jest cały szereg innych funkcji - one wszystkie są słabo pełnione w Polsce. Watch-dogi tak zwane, czy po polsku organizacje strażnicze - są słabe. To są świetni ludzie, to są wspaniałe organizacje i instytucje, które próbują stać na straży pewnych wartości, najróżniejszych wartości, bardzo często w Polsce lokalnej. Ale skala tych działań jest wciąż mała. To jest wciąż taka walka Dawida z Goliatem, przy czym ten Dawid nie może tak jak powinien, wygrać - jest słabiutki.

K.R.: Mam jeszcze takie pytanie. Bo mówi się. powróćmy teraz do tej relacji między władzą a społeczeństwem. Mówi się, że ta elita władzy jest emanacją społeczeństwa. Z tego co pan mówi, widzimy, że to nie ma tej ciągłości w Polsce. Że tutaj mamy przepaść pomiędzy władzą, a społeczeństwem.

P.G.: Dobrze funkcjonująca elita oczywiście powinna odzwierciedlać system wartości społeczeństwa. W Polsce tak nie ma. Zresztą ta zdrada tak troszeczkę na początku polegała przecież na tym, że ewidentnie część tej nowej elity, która budowała ten nowy układ, porozumienie okrągłego stołu, czy jakkolwiek go nazwiemy, czy porozumienie w Magdalence, bała się tego społeczeństwa. Druga część, ta poprzednia, która już się zmieniła, uwłaszczyła i dalej sprawuje, czy współsprawuje władzę w Polsce, też się zawsze bała społeczeństwa. Więc ten rozdźwięk był jakby od samego początku.

Można powiedzieć, że tam była jakaś myśl racjonalna, mianowicie myśl taka, że oto my jesteśmy troszeczkę mądrzejsi od tego społeczeństwa, to my za nich to wykonamy. To jest też myśl komunistyczna przecież - organizowanie ludziom życia ku ich szczęśliwości - znamy to, prawda. Ale także takie myślenie, że to społeczeństwo nie dorosło, jest trochę niebezpieczne, bo tam jeszcze jakieś takie nacjonalistyczne miazmaty gdzieś funkcjonują, albo to ciemnogród itd.. Oczywiście, że było obecne, w związku z tym lepiej, jeśli my, oświeceni wygramy, to znaczy weźmiemy sprawy w swoje ręce. Tu między innymi widać ten antydemokratyzm naszych elit.

K.R.: Ale to znaczy.. czy wyjściem w tej sytuacji byłoby... uspołecznienie elit?

P.G.: Wyjściem na pewno byłoby wprowadzenie instytucji, które pomagają krążeniu elit, jak to Vilfredo Pareto opisywał prawie sto lat temu, że ożywcze dla systemu jest krążenie elit, jeżeli te elity się wymieniają. Tylko, że sto lat temu troszeczkę inaczej funkcjonował, on miał być oparty na tym, że elity, które dochodzą do władzy, tracą z czasem swoje przymioty, które je wyniosły do tej władzy i inne elity, z innymi przymiotami je zastępują. W tej chwili jest tak, że jest bardzo wiele instytucji, które zapewniają elitom długie trwanie. I można powiedzieć, że tutaj raczej żelazne prawo oligarchii Roberta Michelsa bardziej się stosuje współcześnie, niż prawo krążenia elit Vilfredo Pareto. To żelazne prawo oligarchii polegało na tym, że raczej różne elity potrafią się ze sobą łączyć i długo trwać. I zawsze się wykształcają, mają przewagę nad masami i potrafią utrzymać swoje panowanie.

I to troszeczkę tak wygląda, zwłaszcza, że współczesny marketing polityczny, który w czasach Pareto jeszcze nie funkcjonował, tak jak teraz funkcjonuje, jest szalenie skutecznym mechanizmem. To jest olbrzymia machina manipulacji społeczeństwem, która jest bardzo sprana. W tej chwili w ogóle nie mówi się o demokracji, tylko o mediokracji, której istotą jest dobry medialny marketing polityczny. I dzięki temu elity trwają i się utrzymują. Z tym, że w demokracji jest zawsze ta możliwość nieoczekiwanego. Berlusconi panował we Włoszech nad mediami, nad wszystkim itd. wreszcie z jakiegoś tam powodu to wszystko pękło.

K.R.: Czyli, że nie ma nadziei, że w najbliższych latach ten system oligarchiczny zostanie rozbity - czy raczej władza oligarchii zostanie spetryfikowana i ten cały system?

P.G.: Władza oligarchii się petryfikuje i to jest olbrzymi przeciwnik, natomiast nadzieja zawsze jest, ponieważ procesy społeczne bywają nieprzewidywalne. Bywają nieprzewidywalne. Nikt nie przewidywał Solidarności. Nikt nie przewidywał 1989 r. Więc jest zawsze nadzieja w tym, że sytuacja, która wydaje się zabetonowana, nagle pęka i świat się zmienia. To nie tylko się dzieje w sposób nieprzewidywalny. Ważne jest to, żeby te grupy społeczeństwa, które nie godzą się na ten stan, robiły swoje. Czyli, krótko mówiąc, żeby pracowały nad budową takich instytucji, takiej formacji kulturowej i moralnej, etycznej, która będzie sprzyjała tym zmianom. W tym wypadku takim pomysłem jest powtórzenie tego, co w latach 70. robiła polska opozycja demkratyczna. Czyli faktycznie budowanie drugiego społeczeństwa.

K.R.: Krótko mówiąc... pozwolę sobie podsumować naszą rozmowę: nadzieja jest w tym, że zbudujemy drugą Solidarność?

P.G.: W jakimś sensie tak. Trzeba budować drugie spoleczeństwo, drugą Solidarność, być wiernym swoim wartościom. Pamiętać też o tym wszystkim, o czym Havel pisał. Jeszcze raz nawiążę do Havla, bo to piękna postać, chociaż trochę tragiczna, a niedawno zmarł. On mówił o antypolityce. Myśłmy, jako o programie politycznym, o rewersie tego, co widzimy w życiu publicznym. Myślmy o innej kulturze politycznej, o innych instytucjach, o autentycznym dialogu ze społeczeństwem, o solidaryzmie społecznym. Bo pamiętaniu o tych ludziach, którzy są wykluczeni, których nie interesuje Euro 2012, demokracja piłkarska i te wszystkie sztuczki medialne, tylko na codzień muszą się borykać z realnym życiem, a elity o nich zapomniały. Elity nie są dla nich ani autorytetem, ani nie mają dla nich myśli strategicznej.

To jest jeszcze jeden problem: polskie elity są szalenie "biedne", jeśli chodzi o zawartość myśli strategicznych dla tego kraju. I stąd między innymi ten neokolonializm - lepiej jest coś naśladować, patrzeć na wzorce, które idą z zewnątrz, niż próbować budować autentyczny program dla społeczeństwa. On nie jest łatwy, ale nie widać takich działań wśród polskich elit, które byłyby dojrzałymi działaniami, jeśli chodzi o myśl strategiczną rozwoju społeczeństwa polskiego.

K.R.: I na tym skończymy, dziękuję bardzo Panu Profesorowi, dziękuję Państwu.


_____________________________

Prof. dr hab. Piotr GLIŃSKI pracuje w Zakładzie Społeczeństwa Obywatelskiego IFiS PAN, jest kierownikiem Zakładu Socjologii Struktur Społecznych Instytutu Socjologii Uniwersytetu w Białymstoku. wykładał na Uniwersytecie Warszawskiem, Wyższej Szkole Europejskiej im. Ks. J. Tischnera w Krakowie, Collegium Civitas (Podyplomowe Studium Lobbingu), Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, Wyższej Szkole Pedagogicznej przy TWP, Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego i in.
dodajdo.com

2 komentarze:

  1. Tak jak spośród złych ludzi najgorsi są pobożni źli ludzie, tak wśród wariatów najniebezpieczniejsi są uzbrojeni w stopnie i tytuły naukowe wariaci.
    Gdyby ktoś miał wątpliwości czytając powyższe elukubracje, mógł upewnić się słuchając dzisiaj Macierewiczowych ekspertów od brzóz, których wyliczenia zakwestionowałby zdolniejszy uczeń I lub II klasy liceum

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakby tu Pani/Panu powiedzieć...
    Widzi Pani/Pan, kiedyś, bardzo dawno temu, kiedy jeszcze być może Pani na świecie nie było, więc nie wiadomo, czy to w ogóle prawda, cytuję *) w październiku 1941 roku dwaj polscy robotnicy przymusowi pracujący w Organizacji Todt odkryli masowe groby w Katyniu; w marcu 1942 roku odnaleźli je polscy robotnicy przymusowi z pociągu Bauzug nr 2005-M, również pracujący w Organizacji Todt[25]. Odkryć tych dokonywano na podstawie informacji miejscowej ludności rosyjskiej (szczególnie znani stali się dwaj chłopi: Iwan Kriwoziercew i Parfien Kisielew). 17 lub 18 lutego 1943 roku Rosjanie mieszkający w pobliżu Katynia wskazali władzom niemieckim dokładne miejsce pochówku. Niemcy rozpoczęli prace ekshumacyjne i 11 kwietnia Agencja Transocean nadała komunikat o odnalezieniu w Lesie Katyńskim zwłok 10 tys. polskich oficerów. 13 kwietnia 1943 roku informacje te powtórzyło Radio Berlin.

    (...) W odpowiedzi na komunikat Radia Berlin Radio Moskwa 15 kwietnia 1943 roku nadało komunikat Sowieckiego Biura Informacyjnego (tzw. Sowinformbiuro), który 16 kwietnia 1943 roku opublikowano również w gazecie „Prawda”. Komunikat radziecki oskarżał o zbrodnię Niemców i stwierdzał, że polscy jeńcy wojenni pracowali w 1941 roku na robotach budowlanych na zachód od Smoleńska i latem 1941 roku wpadli w ręce wojsk niemieckich.

    We wrześniu 1943 roku, po wyparciu armii niemieckiej ze Smoleńszczyzny, w Katyniu natychmiast przystąpiła do pracy specjalna ekipa funkcjonariuszy NKWD i kontrwywiadu wojskowego Smiersz kierowana przez Wsiewołoda Mierkułowa, Leonida Rajchmana i Siergieja Krugłowa[29]. Odgrodziła ona miejsce pochówku, otwarła mogiły i utworzyła dwa nowe miejsca pochowania zwłok[29]. Funkcjonariusze NKWD umieszczali w grobach sfałszowane dokumenty, przygotowywali fałszywych świadków, a niewygodnych likwidowali lub skazywali na wieloletnie więzienie[29]. Działania te trwały trzy miesiące, do stycznia 1944 roku; w tym okresie dostęp do mogił mieli wyłącznie funkcjonariusze NKWD[29].

    Po zakończeniu tych przygotowań, uchwałą z dnia 13 stycznia 1944 roku Biuro Polityczne KC WKP(b) powołało tzw. „Specjalną komisję ds. ustalenia i przeprowadzenia śledztwa okoliczności rozstrzelania w lesie katyńskim polskich jeńców wojennych przez niemiecko-faszystowskich najeźdźców”, kierowaną przez akademika Nikołaja Burdenkę, znaną jako tzw. Komisja Burdenki[29]. W jej skład weszli m.in. pisarz Aleksiej Tołstoj oraz dostojnik podporządkowanej NKWD Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej, egzarcha Ukrainy, metropolita kijowski i halicki Mikołaj, natomiast w jej składzie nie było nikogo z innych krajów niż ZSRR, a nawet z zależnych od Kremla Związku Patriotów Polskich czy armii Berlinga." (koniec cytatu)

    Dlaczego o tym Panu/Pani mówię? Otóż nie wiem, czy Pan/Pani wie, że jednym z zadań nauczania fizyki w klasach licealnych jest
    "4. Wdrażanie uczniów do krytycznego korzystania ze źródeł informacji. Z tego, co nam Pan/Pani napisał wynikałoby, że po całej, nie wątpię, wielkiej Pańskiej edukacji w tym zakresie nabył/a Pan/Pani niebywałą zdolność krytycyzmu, by nie rzec totalnej niewiary, w odniesieniu do informacji z Radia Berlin, z równoczesnym nieskończonym zaufaniem do informacji pochodzących z Radia Moskwa.

    W Związku Sowieckim nawet dziecko wiedziało, że niezgadzać się z Radiem Moskwa, to zwyczajne szaleństwo.

    Jeśli więc mamy się straszyć tym co najbardziej przestraszające, to mnie osobiście bardziej przestraszałoby wyobrażenie sobie I-II klasistów liceum o takim stopniu rozwoju krytycyzmu, jak Pańska, że nadawaliby się do wejścia w skład jakieś Komisji Budrenki. Bądź gminnych i powiatowych komisji (rad) psychiatrycznych, decydujących z wielką nieomylnosćią o tym, kto jest zdrowy psychicznie, a kto się powinien leczyć, być może nawet eliminowany ze zdrowego, jak wiadomo, na ogół psychicznie społeczeństwa typu sowieckiego.

    *) Zbrodnia katyńska - Wikipedia
    http://pl.wikipedia.org/wiki/Zbrodnia_katy%C5%84ska

    OdpowiedzUsuń