środa, 13 listopada 2013

Michał Potocki: Niemiecki pomysł na Europę - Jedno (super)państwo



Przypominamy artykuł Michała Potockiego z sierpnia ub.r. wskazujący, że realizacja idei utworzenia jednego wielkiego superpaństwa europejskiego z równoczesną likwidacją dotychczasowych państw narodowych, przed czym przestrzegaliśmy w związku z ratyfikacją traktatu lizbońskiego, postępuje naprzód. To, co zamierzano osiągnąć niejako jednym skokiem, narzucając narodom Europy Konstytucję dla Europy (2004), obecnie dokonywane jest drobnymi krokami, sukcesywnie, na bazie traktatu lizbońskiego. (Red.)

Michał Potocki

Niemiecki pomysł na Europę: Jedno państwo
Źródło: Dziennik Gazeta Prawna, 2012-08-17

Niemcy chcą zmienić Europę w jedno wielkie państwo. Planują stworzyć nową konstytucję, a kompetencje rządów i parlamentów przekazać Brukseli. Orędowniczką planu jest kanclerz Angela Merkel.

Pomysł przeforsowania europejskiej unii politycznej poprzez paneuropejskie referendum zdobył poparcie kanclerz Angeli Merkel, ministra finansów Wolfganga Schaeublego oraz szefa dyplomacji i równocześnie lidera koalicyjnych wolnych demokratów Guido Westerwellego. Mam nadzieję na powstanie prawdziwej europejskiej konstytucji i na przyjęcie jej w drodze referendum – powiedział Westerwelle w rozmowie z „Bildem”. – Potrzebujemy unii politycznej. A to oznacza przekazywanie Europie stopniowo kolejnych kompetencji – mówiła z kolei kanclerz Merkel w wypowiedzi dla stacji ARD.Ni

Najambitniejszy scenariusz zwolenników federalizacji zakłada przekształcenie całej UE w rodzaj superpaństwa. Właśnie przy takim rozwoju wydarzeń zorganizowanie euroreferendum jest najbardziej prawdopodobne. W przeciwnym wypadku łatwo będzie podważyć integracyjne idee jako pozbawione demokratycznej legitymacji.

Propozycje w scenariuszu maksymalistycznym idą w stronę, jaką zasygnalizowano podczas ostatniego kongresu macierzystej partii Merkel, Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej (CDU) w Lipsku. Liczący 24 strony dokument przewiduje m.in. wybór przewodniczącego Komisji Europejskiej w głosowaniu powszechnym i przekształcenie Rady UE w izbę wyższą Parlamentu Europejskiego.

Obie izby PE zostałyby wzmocnione poprzez przyznanie im inicjatywy ustawodawczej. Unia polityczna pociągnęłaby za sobą integrację gospodarczą. W ramach KE powstałby urząd komisarza ds. oszczędności, który badałby narodowe budżety pod względem zgodności z zapisanymi w pakcie fiskalnym limitami zadłużenia. Brukselscy rozmówcy DGP podkreślali, że w takim wypadku Berlin zrobiłby wiele, by obsadzić ten urząd swoim człowiekiem. – Kto daje pieniądze, ten chce kontrolować ich wydawanie – tłumaczył nam niemiecki punkt widzenia Oliver Grimm, korespondent austriackiej „Die Presse” w Brukseli.

W założeniu w ten sposób miałaby wyglądać cała „28” (po przyjęciu Chorwacji w 2013 r. UE będzie liczyć 28 państw). Trudno się jednak spodziewać, by tak daleko idące zmiany zaakceptowali wszyscy członkowie Wspólnoty, zwłaszcza Wielka Brytania, która poważniej rozważa opcję wyjścia z UE niż zacieśnienia unii politycznej. Nawet w Niemczech istnieją silne, skupione wokół trybunału konstytucyjnego środowiska sprzeciwiające się dalszemu przekazywaniu suwerenności.

W tej sytuacji opcją numer dwa byłoby ograniczenie kolejnego etapu integracji tylko do państw strefy euro. W takim układzie większe uprawnienia uzyskałyby Eurogrupa (obecnie półformalne spotkania ministrów finansów „17”) oraz tzw. grupa frankfurcka, nieformalne, aczkolwiek wpływowe ciało łączące brukselskich biurokratów z władzami Francji i Niemiec. Unia fiskalna i bankowa, która zakładałaby m.in. uwspólnotowienie gwarancji bankowych i otworzyła drogę do emisji euroobligacji, objęłaby wówczas najpewniej wyłącznie państwa strefy euro. W takim wypadku kraje te mogłyby się taniej zadłużać, wzrosłaby za to rentowność obligacji emitowanych przez państwa spoza twardego jądra UE, w tym Polskę.

Gdyby jednak i takiej opcji nie udało się przeforsować (najpewniej wymagałoby to bowiem zmian w traktatach, a podobne zmiany napotykają trudności w ratyfikacji), pozostaje opcja minimalistyczna, czyli faktyczne utrzymanie status quo z nieznacznymi przesunięciami kompetencji. Pakt fiskalny, ograniczający możliwość zadłużania się państw, mógłby wówczas podzielić los paktu stabilności i wzrostu, który od momentu przyjęcia został złamany kilkadziesiąt razy. Pierwsza jaskółka już się pojawiła: KE przychyliła się do prośby Hiszpanii o zwiększenie limitu deficytu budżetowego na ten rok. W tym samym czasie Węgrom, choć znacznie skuteczniej tnącym wydatki, zagrożono odebraniem środków unijnych.


Więcej:
 •  Luminarz Fundacji Batorego - jak wykorzenić tożsamość narodów europejskich dzięki powołaniu federalnej Europy Prowincji
 •  Traktat Lizboński to grób dla Polski
 •  TEZY SUWERENNOŚCI NARODU POLSKIEGO W KWESTII TRAKTATU LIZBOŃSKIEGO W OBLICZU ZBLIŻAJĄCEJ SIĘ JEGO RATYFIKACJI
 •  Niemcy jako hegemon w Europie, teoria i praktyka

i inne na tym blogu.

dodajdo.com

2 komentarze:

  1. Państwa narodowe - to kwestia ostatniego stulecia - wcześniej zawsze były państwa wieloetniczne i ... dobrze się działo.

    Pytanie brzmi - czy Niemcy planują superpaństwo liberalne, szanujące odrębności kulturowe, religijne i narodowe. czy tez ma to być III Rzesza bis.

    Osobiście do pomysłów Niemieckich nastawiony jestem sceptycznie, ale już superpaństwo oparte np. na prawie rzymskim, tradycji śródziemnomorskiej i np. będące monarchią Habsburgów... to jak najbardziej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przy wyrażaniu tęsknot za pokojowym współistnieniem i autentycznym pokojem, partnerstwem i współpracą narodów w Europie itd. należy bardzo, ale to bardzo uważać. Dlaczego?

    Po pierwsze - jeżeli mowa, że działo się dobrze, to należy od razu powiedzieć komu dobrze - narodom podbijającym z pewnością, podbijanym - raczej wątpliwe. Wielkie wielonarodowe państwo polskie Jagiellonów i Wazów, relatywnie najbardziej zasługujące na miano tolerancyjnego upadło, jak wiemy, rozszarpane przez zgodny spisek potęg wcale nie liberalnych, wcale nie śródziemnomorskich, ani tolerancyjnych, szanujących tradycje mniejszości narodowych i etnicznych. Nawet relatywnie najbardziej tolerancyjna monarchia habsburska i rzekomo tak słodka dla zamieszkujących jej terytorium narodów, chociaż nie wysyłała dziesiątkami setkami tysięcy Polaków na Syberię, w rzeczywistości urosła w drodze mniej czy bardziej brutalnych podbojów i aneksji. W konsekwencji do końca swego istnienia targana była niezliczonymi konfliktami narodowo-etnicznymi, tak, że w wyniku I wojny światowej musiała się rozpaść.

    Po drugie - rzekoma "śródziemnomorskość" Habsburgów zdaje się wynikać wyłącznie z tego, że Austro-Węgry, wyparte z jednej strony przez Włochy, z drugiej przez Niemcy (Prusy), chcąc dorównać potęgą Prusom i Rosji, zmuszone były zwrócić swoje zainteresowania głównie w kierunku podboju narodów bałkańskich. Ówczesne monarchie absolutne, uczestniczące w rozbiorach Polski w II połowie XVIII w. w równym stopniu wzorowały się na Prusach, zarówno w wymiarze politycznym, jak i militarnym, aczkolwiek z różnym skutkiem. Poza tym - paradoksalnie - imperialna wielonarodowa Rosja najdłużej, bo do końca XX w. przetrwała jako bolszewicki ponadnarodowy Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich, a i obecnie usiłuje odtworzyć utraconą potęgę w formie niby to dobrowolnej federacji niektórych niby to niepodległych państw.

    Wreszcie - po trzecie - warto zauważyć, że dzisiejsze państwa narodowe powstały właśnie przez rozpad wielonarodowych kolosów, na wskutek swoich wielowiekowych negatywnych doświadczeń z wielonarodowościowością, multikulturalizmem, wskutek wzrostu ich samoświadomości politycznej, kulturowej, jako odrębne, niepodległe narody. Przesadny nacisk na fakt, że proces wyzwalania się narodów, wybijania na własną suwerenność i niepodległość miał w znacznym stopniu miejsce właśnie na początku ubiegłego stulecia nie jest rzeczą, choćby z polskiego punktu widzenia, właściwą.

    Dlaczego? Ponieważ, w moim przynajmniej przekonaniu, takie akcentowanie wpisuje się nie w polskie, ale raczej w niemieckie, jak też rosyjskie widzenie Polski II RP jako państwa sezonowego, państwa bez tradycji państwowych, państwa niegodnego istnienia dłużej jak sezon. Jest to tradycja wywodząca się z tradycji dwóch potęg niegdyś zaborczych, które w mniej czy bardziej tym samym czasie zdołały przekształcić w posępne, totalitarne potęgi militarne, które rozpętały II wojnę światową. M.in. po to, aby by ponownie zetrzeć Polskę z mapy świata, ponownie podzielić się nią między sobą.

    A i dzisiaj - by przypomnieć niedawne uroczystości z okazji okrągłej rocznicy wybuchu II wojny światowej na Westerplatte - jednoczą się w tym samym współ-rozumieniu i współ-odczuwania Traktatu Wersalskiego jako źródła swojej własnej domniemanej, subiektywnej krzywdy, czy klęski. Co oznacza automatycznie - co najmniej ponure preludium do ewentualnych re-negacji prawnych podstaw bytu niepodległej odrodzonej na mocy Traktatu Wersalskiego, Rzeczypospolitej Polskiej.

    Warto zwłaszcza pamiętać, że dla wszelkiego rodzaju volksdeutschów, Oesterreichs-deutschów, itp. naturalnych orędowników tego rodzaju tradycji w myśleniu politycznym w Polsce i poza nią, dzień 11 listopada, Święto Niepodległości w Polsce to dzień smutny, dzień po prostu tragiczny, że aż nie do zniesienia.

    OdpowiedzUsuń