środa, 4 marca 2009

Totalitaryzm wczoraj i dziś, czyli: nie daleko pada jabłko od jabłoni



Artykuł ten jest odpowiedzią na dyskusję na forum Korespondent.pl w związku z artykułem Tomasza Migdałka "Skazani na pijar" z 2 marca 2009. (Red.)


Totalitaryzm wczoraj i dziś,
czyli: nie daleko pada jabłko od jabłoni



Porównując obecny system sprawowania władzy z systemami totalitarnymi tzw. "minionego okresu", byłbym nader ostrożny z twierdzeniami, iż daleko jej do tych drugich.

Powiedzialbym nawet, że pod wieloma względami to, co robi propaganda obecnie w dziedzinie kłamstwa medialnego, to rzemiosło Goebelsa i Urbana podniesione do rangi artyzmu, sztuki. O jej skuteczności m.in. świadczy jej "niezauważalność", zdolność do kamuflażu, w porównaniu z "ordynarnymi kłamstwami "ojców założycieli" totalitaryzmów XX w. A dlatego jest niezauważalna, iż m.in. jest ona jak gdyby rozpisana na wiele, bardzo do siebie niekiedy różnych, ale w kluczowych punktach zbieżnych głosów.

Po tzw. upadku PRL-u cenzura z ul. Mysiej przesiadła się niejako do głów obywateli, którzy w lot zgadują, jakie poglądy mogą im zaszkodzić, a jakie nie. I wystrzegają się tych pierwszych na wszelki wypadek, zwykle z dużym zapasem bezpieczeństwa. Po co władza ma się trudzić prześladowaniem centralnie, skoro sami obywatele mogą to robić za nią, jeżeli tylko umiejętnie napuści się jednych na drugich - w sposób zdecentralizowany.

Naturalnie najlepsza dla nowej władzy totalnej byłaby totalna wojna "każdego z każdym" i na ile to możliwe, w każdej istotnej sprawie.

Internet, być może nie objęty (jeszcze) regularną, urzędową cenzurą nie jest sam sobie gwarantem wolności. Gwarantem wolności obywatela jest sam obywatel w swoim obywatelskim sumieniu. Jak świadczy przypadek WTC (11 września 2001), można utrzymywać z powodzeniem urzędową wersję diametralnie inną od tej, jaka jawi się na podstawie źródeł internetowych. Jak takiej wiedzy internetowej zaradzić? Bardzo łatwo. Można powołać komisję Kongresu do zbadania czegoś tam, przy czym komisja ta zajmuje się... nieodpowiadniem na pytania, jakie zwykłym obywatelom aż się cisną na usta. Dlaczego? Ponieważ, jak w przypadku sowieckiej komisji ds. zbadania zbrodni w Katyniu, nie chodzi w pracy tej komisji bynajmniej o ustalenie prawdy obiektywnej, ale o udowodnienie nieodpowiedzialności rządzących za daną zbrodnię.

Można Traktat Lizboński uważać za w pełni zgodny z konstytucją RP, mimo, że jest ewidentnie sprzeczny. Itd. itp.

W totalitaryzmie nowego typu bowiem król nagi funkcjonuje dokładnie tak samo jak ubrany, nie wydając w dodatku na swój nowy strój monarszy ani grosza.

Ale żeby nawet źródła internetowe objawiły w pewnym momencie prawdę absolutną, to i tak będzie to wirtualna prawda absolutna, nikogo do niczego sama w sobie nie zobowiązująca. Zawsze się znajdzie oryginał, który na twierdzenie że ziemia jest kulista odpowie "Ale przecież powszechnie wiadomo, że ziemia jest płaska. Wszyscy tak myślą". Właściwie współczesna propaganda nie zajmuje się niczym innym jak ustalaniem, jak myślą owi "wszyscy", żeby im się wydawało, że stoją twardo na ziemi, choćby nie wiem jak bujali w... oparach toksycznej propagandy.

Widać z powyższego, że rezultaty dzisiejszych metod propagandowych potrafią być nie mniej "chamskie" jak w poprzednim okresie. Z tym tylko, że prawdopodobnie ktoś ze specjalistów doszedł w pewnym momencie do wniosku, że w społeczeństwie liberalnym "prywatna wiedza" indywidualna obywatela nie przesądza jeszcze o niczym, jeżeli pozostaje tylko wiedzą, bez przełożenia na czyny, na działanie. Wiedzieć, ale nie wyciągać z niej wniosków, nie przekładać jej na własne obywatelskie postępowanie i na pozostałą część własnego myślenia, to jakby zgadzać się na coś w rodzaju schizofrenii. A z takim "schizofrenicznym" obywatelem, tworzącym społeczeństwo odrębnych "wolnych" jednostek, w którym na dodatek "każdy odpowiada (tylko i wyłącznie) za siebie", w którym nie ma dobra wspólnego, w którym nie ma więzi i współzależności, władza się liczyć za bardzo nie musi. Jak obywatel, tak i ona - robi na swój sposób co, chce.

Jak długo więc obywatel poprzestawać będzie na tym, co wie, (albo co gorsza - będzie cieszyć się, że może wiedzieć bez pozwolenia władzy coś nieprawomyślnego), tak długo władza może spać spokojnie - włos jej z głowy nie spadnie. Obywatel wirtualny, tzn. nawet prywatnie najbardziej nieprawomyślny, ale na codzień demonstrujący swą realną, faktyczną prawomyślność, taki, który swoim postępowaniem na codzień niejako zaprzecza temu, co wie, w niczym nie pogarsza, ani nie polepsza PeeR-u władzy (z ang. PR - public relations - skrót na określenie świadomego kształtowania politycznego wizerunku osob publicznych - przyp). Dlaczego? Ponieważ jej PeeR opiera się nie na średniej statystycznej poglądów, ale na średniej statystyczej zachowań o charakterze kluczowym - taka behawioralna średnia statystyczna. Wirtualne wojny i rewolucje, toczące się wyłącznie w głowach obywateli, ani nawet na zamkniętych forach internetowych, nie muszą więc być dla niej koniecznie groźne. Przeciwnie, ich względne subiektywne poczucie swobody myślenia "co się zechce", może dopomagać w stwarzaniu złudzenia, iż aktualnej władzy daleko jakoby do totalitarnych systemów z okresu Goebelsa i Urbana.

I z tego wszystkiego, sądzę, rzeczywisty zwolennik rzeczywistej wolności nie może nie wyciągnąć rzeczywistych wniosków.

dodajdo.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz