środa, 17 lutego 2010

Wrodzona choroba strefy euro



Wiele przemawia za tym, że obecnie mamy do czynienia z uzewnętrznionymi wewnętrznymi sprzecznościami całej dotychczasowej eurointegracji i że oto ujawniły się one niespodziewanie w świetle światowego kryzysu ekonomicznego. Sprzeczności te są już tego stopnia widoczne i oczywiste, iż nie można już ich zamieść pod dywan i udać, że nie istnieją. Tym, którzy mają oczy do patrzenia, a uszy do słuchania, niech posłużą za naukę i ostrzeżenie.

"Strach pomyśleć, jak kryzys uderzyłby w polską gospodarkę, gdybyśmy euro mieli już w 2008 i 2009 r. i nie mogli skorzystać z dewaluacji złotego."

- napisał w swoim komentarzu do kryzysowej sytuacji w Grecji komentator gospodarka.gazeta.pl (Grecja koniem trojańskim strefy euro. Wciąż nie koniec zagrożenia, 2010-02-14).

Zauważmy: całymi latami polski czytelnik bombardowany był rewelacjami o tym, jak rzekomo dobroczynne było dla takich krajów jak Irlandia, Grecja, Hiszpania czy Portugalia wejście do Unii Europejskiej i do strefy euro. Dopiero dzięki kryzysowi, który dotknął, co prawda w różnym stopniu, państwa członkowskie Unii Europejskiej należące już do strefy euro, możemy poznać (z tych samych euroentuzjastycznych mediów), prawdziwe oblicze europejskiej integracji polityczno-ekonomicznej.

I oto nagle słyszymy dramatyczne okrzyki, że oto
"w Hiszpanii bezrobocie wśród osób do 25. roku życia osiągnęło 40 proc.!"

Z tych samych eurosceptycznych źródeł, które dotąd eurosceptyków odsądzały od czci i wiary za krytykę eurointegracji i euromonetaryzacji, a nawet skłonne byłyby tak karygodną ksenofobię obłożyć karą 3 lat pozbawienia wolności i przepadek mienia służącego do pełnienia przestępstwa, otrzymujemy niezbite argumenty przeciwko wprowadzeniu euro w Polsce. Bowiem okazuje się nagle, że
"gdyby w Grecji wciąż były drachmy, łatwiej mogłaby się wykaraskać z kłopotów. Zadziałałby ten sam mechanizm, który pomógł polskiej gospodarce - naturalna dewaluacja waluty. Dzięki niej greckie towary i usługi stałyby się relatywnie tańsze, a przez to - bardziej atrakcyjne. Cała gospodarka zyskałaby oddech."

Ale oczywiście Grecja już tego uczynić nie może, gdyż wcześniej wyraziła zgodę na rezygnację ze swej waluty narodowej, wymieniając ją 1 stycznia 2002 na euro po kursie 340,750 GRD/EUR, z kolei wycofanie się Grecji ze strefy euro może grozić konsekwencjami na skalę wręcz apokaliptyczną. Tymczasem Narodowy Bank Polski znajduje argumenty za wprowadzeniem w Polsce euro w drodze zapytywania obywateli, czy woleliby zamienić złotówkę na euro po kursie 3,4, czy może 3,2 PLN/EUR.

Ale wróćmy do wspomnianego artykułu na temat kryzysu w Grecji.
"Kryzys pokazał, że strefa euro cierpi na wrodzoną chorobę. Jednorazowe wykupienie z długów [takie jak w przypadku Grecji] nie usunie olbrzymich różnic w produktywności i konkurencyjności, jakie dziś dzielą członków strefy euro - mówi Pieter Clieppe, ekonomista z brytyjskiego think tanku OpenEurope. - Co powinno nas niepokoić najbardziej? Strukturalne problemy w strefie euro. Mamy jedną politykę monetarną, ale różne strategie fiskalne. No i różne gospodarki. Poszczególne kraje nie są jednakowo konkurencyjne. Biedniejsze państwa - z mniej konkurencyjnymi gospodarkami - muszą wydawać relatywnie więcej na podstawową infrastrukturę. To potęguje ich problemy, koło się zamyka - wtóruje mu Duleep Aluwihare, szef firmy doradczej Ernst & Young w Polsce".

To "zamknięte koło" wygląda wręcz na klasyczny problem kwadratury koła. Z jednej strony bowiem Unia, pragnąc się objawić światu jako nowa paneuropejska potęga gospodarcza złożona z 12 państw europejskich, przymknęła oczy na faktyczną sytuację ekonomiczną we Włoszech, Hiszpanii, Portugalii Grecji i Irlandii. Owa polityczna w istocie decyzja o powołaniu strefy euro po 10 latach okazuje się nagle kamieniem u szyi najlepiej stojących ekonomicznie państw tej strefy, jak Niemcy czy Holandia, które to państwa nadal pragną być najlepsze, zdecydowanie lepsze od drugiej, gorszej połowy strefy euro. Nierzadko korzystając z gorszej sytuacji pozostałych państw strefy, państwa lepsze nie zamierzają naturalnie nic uczynić, aby istniejące różnice w ramach strefy uległy zatarciu.

Z drugiej zaś strony państwa (rządy krajowe), a raczej elity polityczne, które naobiecywały swoim obywatelom złote góry z Unii Europejskiej, żeby ich mimo wszystko przekonać do rezygnacji z suwerenności, ze zdolności do samodzielnego decydowania o swoim losie, po latach wyrzeczeń ponoszonych przez tych obywateli w imię osiągnięcia (nieuniknionego, jak się okazuje) wstępu do Unii Europejskiej, muszą wreszcie kiedyś wykazać, pod groźbą kompromitacji i utraty władzy, że coś dobrego z tej Unii jednak dla obywateli wynika, poza dalszymi, coraz większymi ciężarami.

Mógłby ktoś powiedzieć, że Unia Europejska to taka instytucja dobroczynna, która krajom spragnionym szybszego rozwoju i dobrobytu wspaniałomyślnie zamiast osławionych już wędek do łowienia ryb rozdaje na lewo i prawo baty do poganiania samego siebie i zmuszania się tym sposobem do coraz szybszego ekonomicznego biegu, bez względu na gospodarcze, kulturowe, polityczne i społeczne realia, istniejące w danym kraju.

Powstaje pytanie zasadnicze - kto właściwie za dramatyczną sytuację w Grecji, Hiszpanii, czy Portugalii odpowiada? Czy rzeczywiście odpowiedzialność spada wyłącznie na Greków, Hiszpanów, czy Portugalczyków? Pamiętać przy tym należy, że banki centralne państw członkowskich w strefie euro przestają służyć gospodarkom rodzimych państw członkowskich, przestają podlegać im w najważniejszych sprawach. Obecnie w imię "instytucjonalnej i osobistej niezależności krajowego banku centralnego" banki te służą, przynajmniej formalnie, strefie euro jako takiej; pełnią one coraz bardziej rolę filii Europejskiego Banku Centralnego w służbie Unii Europejskiej.

Dla przykładu, już obecnie NBP przygotowuje "niezbędne" zmiany w polskiej Konstytucji. Obecnie nie Sejm, nie Naród polski będzie decydował, co wolno Narodowemu Bankowi Polskiemu. Teraz to NBP, aspirujący do miana Krajowego Banku Centralnego, jako filia Europejskiego Banku Centralnego, określać będzie, co może, a co nie może znaleźć się w polskiej Ustawie Zasadniczej. Między innymi prezes Krajowego Banku Centralnego (przyszłego b. NBP) nie będzie mógł już być postawiony przed Trybunałem Stanu (art. 198 Konstytucji). Krajowy Bank Centralnu (przyszły d. NBP) nie będzie mógł być kontrolowany przez Najwyższą Izbę Kontroli (art. 203 Konstytucji). Odpowiedniej do potrzeb UE zmianie ulegnie także kluczowy dla KBC art. 227., mówiący o celach działalnosci NBP, emisji pieniądza i polityce pieniężnej. (Marcin Olszak, Marek Porzycki, Prawne przygotowania do wejścia Polski do strefy euro. Raport na Temat Pełnego Uczestnictwa Rzeczpospolitej Polskiej w Trzecim Etapie Unii Gospodarczej i Walutowej)

Co więcej - obecnie, na mocy trakatu z Lizbony następuje instytucjonalizacja europejskiej służby rozrachunkowej, mającej w założeniach realizować jednolitą dla wszystkich krajów UE politykę fiskalną, i to bez względu na to, czy ta jednolita europejska polityka fiskalna dostosowana jest do warunków ekonomicznych i potrzeb danego państwa członkowskiego, czy nie, czy działa na korzyść danego kraju, czy też odwrotnie - na jego szkodę. Czy można zatem nadal, jak dotychczas, twierdzić, że za sytuację w Grecji odpowiedzialni są sami Grecy? A może za ten stan rzeczy należy raczej obarczyć eurokomisarzy, mniej czy bardziej greckiego pochodzenia?

Warto w tym momencie posłuchać, co mówią sami wysocy funcjonariusze Unii Europejskiej:
"Kraje strefy rozwijają się niezależnie od siebie, tzn. bez żadnej wewnętrznej spójności. Według najnowszego Raportu Komisji UE niektóre z krajów członkowskich przeżywają ostrą dekoniunkturę rozwoju gospodarczego, w szczególności, gdy porówna się bilans handlowy, deficyt budżetowy i salda obrotów bieżących. Przykładowo Niemcy skorzystały z członkostwa w strefie euro, gdyż poprawiły w ostatnich latach swoją pozycję w światowej konkurencji. W gorszej sytuacji znalazły się Włochy, Hiszpania, Portugalia, a głównie Grecja, gdzie od 1998r. do 2008r. silnie wzrósł deficyt budżetowy (o 10% i wyniósł 13% PKB). Już od połowy lat 90-tych w tych krajach obserwuje się wzrost deficytu budżetowego, który według Raportu Komisji UE (Quarterly Raport on the Euro Area) osiągnął obecnie szczytową wartość. Wynika z tego, że Grecy, Portugalczycy, Włosi i inne kraje strefy walutowej żyją ponad stan, czyli więcej importują i konsumują, aniżeli produkują i eksportują."
(Próba rozerwania strefy euro, Wydział Promocji Handlu i Inwestycji Konsulatu Generalnego RP w Kolonii)

Doprawdy, szkoda, że tych i podobnych rewelacji komisarze brukselscy nie ujawnili przed rozkręceniem tzw. integracji europejskiej. Ale może w takim razie należałoby spytać, jaki to mechanizm w Unii Europejskiej sprawia, że płace mogą rosnąć szybciej, niż krajowy progukt brutto? Albo, co powoduje, że opłaca się więcej importować i konsumować, aniżeli produkować i eksportować?

To ostatnie pytanie o tyle zasadne, że podobne, jeśli nie identyczne zarzuty jak Grekom, Włochom, Portugalczykom czy Hiszpanom można postawić Polakom w całym niemal ostatnim dwudziestoleciu tzw. rynkowej gpospodarki: Polacy również więcej importują, niż eksportują, więcej konsumują niż wytwarzają - po prostu w sposób skandaliczny żyją ponad stan. Żeby się o tym przekonać, wystarczy spojrzeć na ogromny deficyt w handlu zagranicznym Polski za rok 2008, (nb. spowodowany tak niezwykle pożądaną przez eurokratów nadwartościową złotówką).

Nie ulega wątpliwości, że pod oświeconymi rządami biurokratow brukselskich i ich krajowych najemników (dawniej nazywanych pachołkami) polska gospodarka będzie musiała być poddana nowej brukselskiej (frankfurckiej) terapii wstrząsowej. Niedwuznacznie nam to zapowiada poprzez swój program konsolidacji finansów państwa premier rządu Donald Tusk.

Tak, to prawda: Unia Europejska cierpi na nieuleczalną chorobę - jest nią superpaństwo europejskie. Jest ono dokładnie takie, jak jego symbol - euro. Przypomina ciemny, coraz węższy i coraz bardziej kierujący sie ku dołowi korytarz, zmuszający do coraz szybszego biegu. Lecz to, co na jego końcu majaczy, to nie jest bynajmniej światełko nadziei, w kierunku którego należałby się tłoczyć. Tym, co wrażenie nadziei sprawia, jest ostry, długi szpikulec nowego, nieznanego w dziejach ludzkości totalitaryzmu, czekający cierpliwie na swoje dalsze naiwne ofiary.

dodajdo.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz